w górach – 18 stycznia 2007

Ewa (ta od kwiatka w Wigilię) najpierw zdębiała, a potem była zadowolona. Sport to niekoniecznie zdrowie, ale dobrze, kiedy sport to radość. Dzień zaczął się dla mnie wcześniej nawet niż wstaje czytelniczka bloga Mamapa – pobudkę miałem po czwartej a o 5.12 odpaliłem silnik samochodu w Warszawie, żeby o 9.00 spotkać się w Krakowie ze specem od oscypków, a od 11.30 rozpocząć rozmowy o oscypkach ze specami w Nowym Targu. Po 17. dotarłem do mojej sportowej rodziny Mojej Sportowej Żony w Rabce. Buziaki, uśmiechy, kolacja i o 18. zapytałem, co z nartami. Bo dzień wcześniej z Ewą rozmawialiśmy o wyprawie na narty. Ale kiedy słowo stało się ciałem, Ewa była zdziwiona. W Biblii też zresztą było podobnie, kiedy jabłko stało się grzechem. Ciekawe, czy gdyby była jakaś Ewa w rządzie, to też znalazłaby się analogia? Jak tu jechać kiedy za oknem rozpoczyna się huragan, który następnego dnia będą pokazywać w dziennikach? Kiedy pada deszcz? Kiedy śniegu w zasadzie nigdzie nie ma? Kiedy wieczór, kiedy tylko myć ząbki i spać, bo kto wstaje z kurami, powinien i z kurami zasypiać? Dyskusja trwała tyle, co jedna runda w walce bokserskiej. Zadzwoniliśmy do Białki Tatrzańskiej – wyciąg jeździ, śnieg jest, mało ludzi, deszcz nie pada, wiatr wieje. Przekonałem sportową rodzinę, że 35 minut samochodem z Rabki do Białki to bliżej niż z jednego końca Warszawy na drugi. I razem z teoretycznie sportowym ojcem rodziny śmignęliśmy pojeździć. Ojciec rodziny w teorii bardzo lubi sport. Moja Sportowa Żona wspomina jak wyciągał je (siostry) w dzieciństwie na narty, na badmintona, na surfing. Ale teraz mocniejszy jest w teorii – do piwnicy zakupił rowerek treningowy, aby tam stał i nic. Zaś kiedy zdarza mi się potrenować bieganie w Rabce, wypytuje mnie o motywację. Spełniłem więc rolę iskry. Pojechaliśmy, wjechaliśmy i zjechaliśmy. Cztery razy, bo potem huragan zrobił się taki, że zamknęli wyciąg. Zresztą już chcieliśmy zrezygnować z kolejnych wjazdów, bo deszcz, który przywieźliśmy ze sobą mocno rozpuścił w niektórych miejscach naśnieżony z trudem stok. Wracaliśmy z lekka przemoczeni i mocno naładowani przyjemnością. Ewa nie ukrywała zadowolenia, że dała się zapalić do wyjazdu. Fajnie się zapalać, fajnie być iskrą. Czujesz że żyjesz. Bieganie będzie w piątek. Po pracy. Po Tatrach.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.