Jesteście ciekawi, czy uprawiałem dzisiaj sport? Brydża. I to z komputerem. W nocy odwiozłem Moją Sportową Żonę z córką przedszkolakiem na pociąg. MSŻ ma bowiem w tę sobotę ważny dla niej maraton fitness. Może kogoś o duchu niesportowym zdziwi, że można jechać przez pół Polski, żeby pouprawiać sobie sport przez parę godzin. Ale duchy niesportowe tu pewnie nie zaglądają. A poza tym MSŻ łączy w tym przypadku sport z odwiedzinami w swojej małej ojczyźnie. W górach zimno i zielono, a na sercu ciepło. Rano budzi mnie cisza. Na zegarek nie zerkam, bo po co? Nikogo nie trzeba odprowadzić do przedszkola, z nikim wstawać na wspólne śniadanie, treningu dziś nie ma, nawet do pracy się nie spieszę, bo akurat tak się dzień układa. Włączam sobie TVN 24. Ale zaraz wyłączam. Czytam książkę. Ostatnio sporo pisałem i poczułem, że jak czegoś dobrego nie przeczytam, to zacznę pisać zdaniami ze Szkła Kontaktowego, które jest wprawdzie zabawne i inteligentne, ale na strawę literacką średnio się nadaje. Szef (niebiegający, trenujący czasem zrywami aikido albo co) pożyczył mi opowieść o wojnie domowej w Afryce. To jednak szok, jak my tu mamy cudnie w Polsce, kiedy największe problemy społeczne to dwaj bracia i jedna Rospuda. Albo jak kto woli: nielegalna pani prezydent i wszystkiemu winna PO. Niepotrzebne skreślić. A i tak to, co zostanie to pestka w porównaniu z hordami żołnierzy wycinających w pień całe wioski. Jak już poczytam, to wstaję. Śniadanie, kanapki z wędliną, sałatką śledziową i obowiązkowo nutellą, herbata z sokiem malinowym, bo cytryna się skończyła. W dzieciństwie do śniadania zawsze czytałem książkę. Mam przed oczami tę pomarańczową tacę, dwie kanapki z dżemem, dwie z miodem (wędliny nie było, bo to był PRL, mroczne czasy do dziś nie zlustrowane), herbatę i świat lektur, który zasysał mnie przed wyjściem do szkoły. Jeszcze tę stronę, jeszcze tę, może do końca rozdziału. I robiło się za trzy ósma. Tak nauczyłem się biegać. Teraz siadam z kanapkami przed komputerem. Enter, moje dokumenty, moje gry i otwieram brydża. Gramy z komputerem turniej na osiem rozdań tymi samymi kartami. Komputer jest ode mnie lepszy, na 10 razy, on 9 razy wygrywa. Dziś wygrał cztery razy na cztery – dwa rano, dwa wieczorem przy kolacji. Jeszcze książka, jeszcze internet, jeszcze pewne formalności mieszkaniowe przez telefon, jeszcze to i tamto. Nie muszę się spieszyć, bo dziś nie ma biegania. W ogóle nie ma dziś biegania – ani treningu, ani pośpiechu. Przypomniały mi się te niedawne czasy, kiedy MSŻ siedziała jeszcze w swoim hajmacie (sorry, naprawdę nie wiem, jak to po niemiecku napisać) dojrzewając do przeprowadzki do Warszawy. A ja przetracałem tak całe godziny. Nie wierzcie ludziom, którzy wam powiedzą, że nie mają już na nic czasu, bo rodzina, dom, dzieci. Bo kiedy rodzina, dom, dzieci, to nie ma czasu na przetracanie, na zmarnowanie, zmarnotrawienie. Znalezienie czasu na obowiązki domowe, pracę, obowiązki rodzinne, bieganie to tylko kwestia dyscypliny i organizacji. Dotarłem w końcu do pracy, coś tam załatwiłem w redakcji, potem spotkałem się z bohaterką tekstu, który piszę. Ale przez cały dzień straciłem mnóstwo minut. W sobotę będę walczył o każdą sekundę. Do startu – Maniacka Dziesiątka w Poznaniu – pozostało już tylko półtora dnia. Mniej więcej tyle, co 24-godzinny tryb ministra Ziobry.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.