prawie nowy rok – 8 grudnia 2008

Chińczycy mają go bodaj na wiosnę, prawosławni dobry tydzień po naszym. A biegacze zazwyczaj jakiś miesiąc wcześniej. Nowy rok biegowy, początek przygotowań do nowego sezonu.

W tym roku stoi to u mnie na głowie. Zacząłem przygotowania od pobiegania z Kamilem przez godzinę. I 26 sekund, bo jak może pamiętacie, dla mnie 59 i pół minuty to nie jest godzinny trening. Prawie robi różnicę.

A w sobotę i niedzielę były starty na 10 km. To nierozsądne – zaczynać sezon od startów i to dwóch pod rząd. Ale tak się złożyło, nie mogłem sobie darować. Szczególnie, że pierwszy bieg był w moich Kabatach, a ja kocham ten las prawie tak jak sosnowe oczy Mojej Sportowej Żony. Prawie robi różnicę, ale to i tak dużo (dla lasu). A przy drugim biegu był wyścig dla maluchów, startowała córka przedszkolak i zajęła drugie miejsce, a córka Kamila trzecie. Sport i wychowanie.

Te starty na samym początku roku to jak test wydolnościowy. Chciałem złamać 39 minut – w pierwszym biegu zabrakło mi 1 sekundy, w drugim – 15 (ale trasa była dłuższa, 10-kilometrowa, w Kabatach ścigamy się na prawie 10 km). Tempo podobne. Ale nie w tych sekundach rzecz, tylko w minutach. Normalnie, kiedy wytrenuję sobie formę, mogę biegać te dychy po ok. 36 minut. Teraz o 3 minuty dłużej. Przez 6 tygodni bez treningu – chociaż z lekkim joggingiem – straciłem 10 proc. możliwości.

Wyobraźcie sobie, że ubywa wam nagle 10 proc. czegoś ważnego. Pensji, wielkości mieszkania albo długości jakichś członków. Jak to boli. I jak szybko się to dzieje, kiedy zarzucimy trening.

Wracam więc do treningów, rozpoczynam przygotowania do sezonu. Ale powiem Wam, że ciągle nie wiem, jak. Myślałem, żeby radykalnie przyspieszyć i skrócić treningi, takie szkoły są teraz modne w internecie. Ale taka próba na jesieni nie zdała egzaminu (przed biegiem niepodległości, który skończyłem nędznie). Nie wierzę, że da się dobrze przygotować do maratonu biegając szybkie powtórzenia po 200 metrów.

A z drugiej strony, jak pomyślę, że mam znów wrzucić na plecy kierat Skarżyńskiego – to rozjeżdżają mi się kopyta. Nie wiem, czy pamiętacie konia z Folwarku Zwierzęcego George’a Orwella, który wobec pojawiających się trudności miał stałą odpowiedź: będę pracował jeszcze więcej. Bliska mi jest postawa konia, przynajmniej w bieganiu, ale czy to ma sens. Mogę zwiększyć kilometraż, mogę zwiększyć liczbę treningów w tygodniu. Tylko, że to oznacza zmniejszenie czasu na regenerację, a ja nie mam już 20 lat, ani nawet 30, tylko 41. Mogę sobie wrzucić na grzbiet większy ciężar, ale czy to znaczy, że wyżej wyskoczę?

A chciałbym w najbliższym sezonie zrobić jeszcze jakąś życiówkę. W 2008 roku poprawiłem swoje wyniki w półmaratonie i na setkę. W 2009 chętnie poprawiłbym się w maratonie. Na dychę to się chyba nie uda, bo zrobiłem życiówkę, jak raz miałem Dzień Konia i chyba do niej nie doskoczę.

Chodzi mi po głowie szkielet planu zgodnego z filozofią trenera R., u którego robiłem rok temu praktyki na kursie lekkoatletycznym. Trener R. mówił, że na początku okresu przygotowawczego biegamy albo bardzo długo i bardzo wolno, albo bardzo krótko i bardzo szybko. A czym bliżej startów, tym bardziej się to wszystko uśrednia i wychodzi nam bieganie długie i szybkie.

Jak mi się to przekłada na praktykę – zobaczycie za parę dni.

A dziś (może ktoś czytuje Gazetę i już zauważył) wyszedł Lato. Tytuł dokładnie taki, jak pisałem miesiąc temu – Lato leśnych ludzi. Tekst prawie taki, jak napisałem. Skalpel redaktora wyrzucił z niego np. cały rozdział o tym, jak dziś działa klub Stal Mielec. Jak się gospodaruje ze stadionem jak wielki zepsuty ciągnik Ursus, z minimalnym budżetem, premiami dla zawodników po 50-350 złotych za wygrany mecz i sponsorami, z których największy (biznesmen importujący tirami owoce) daje 3,5 tys. miesięcznie. A raz podarował każdemu z kibiców po koszyczku kiwi, bo żadna sieć ich nie chciała wziąć. Były prawie świeże. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.