Jedna chwila potrafi zmienić życie. U mnie tak dramatycznie nie było, nawet tej chwili początkowo nie zauważyłem. Ale dziś wylądowałem na stole rehabilitacyjnym.
Opisywałem poniedziałek – dzień perełkę. Nie przyszło mi do głowy, żeby zanudzać Was takimi drobiazgami, jak nagły ból w udzie, który pojawił się na treningu z córką 1klasistką. Tak! Robiliśmy pod koniec wyścigi na dystansie kilkunastu metrów – do drzewa, do znaku. Córka 1klasistka mówi: ale policz do pięciu i pościgajmy się naprawdę. Policzyłem, ruszyłem z kopyta i kopyto zostało w miejscu. Gwałtowy ból w dwugłowym uda, dotruchtałem do końca treningu. Lód i rozciąganie, wieczorem było lepiej.
W poniedziałek jak już pisałem były podbiegi. Ale przy skipach powstrzymałem się od skipów B (tych z wykopami do przodu), bo bolało. Po treningu też ból, ale lód, rozciąganie, znów lepiej. Wieczorem poprosiłem Moją Sportową Żonę o megarozciąganie nogi. Bolało, ale musi boleć, żeby pomogło.
We wtorek nawet nieźle, bo zrobiłem wolne godzinne bieganie (po jakieś 5:15). Gorzej było na przebieżkach pod koniec, ale lód, rozciąganie, lepiej. Przy rozciąganiu bolało oczywiście, ale nie będę miękki.
W środę bieganie towarzyskie, zaplanowane, z kontuzjowanym Dzikim na rowerze. Przed sobotnim startem chciałem zrobić coś naprawdę szybkiego, minutówki po płaskim, a potem zbiegi z Agrykoli na dystansie 500 m. Dałem radę półminutówki, bo bolało strasznie. Ale co, nie będę wymiękał. Tempo wychodziło nawet po 3:03 na kilometr.
Potem cztery 300-metrowe zbiegi w tempie poniżej 3:00. Ścigaliśmy się z Dzikim, który czekał 15 sekund i zjeżdżał bez pedałowania. Pod koniec wyłem. Oszczędzałem nogę i pracowałem rękoma jak Usain Bolt.
Pożegnaliśmy się z Dzikim starym hippisiarskim gestem. Wziąłem za telefon i umówiłem się na wizytę w Ortorehu. Do wieczora nie mogłem chodzić. Ale zastosowałem się do porad Ewy W.: żadnego rozciągania, lód tak, plus voltaren maść.
Ten trening nie był dobry ani mądry. Ale był potrzebny, żebym w końcu zrozumiał, że nie można dalej masakrować swoich organów. Że trzeba się wyleczyć. Jest różnica między byciem twardym, a byciem młotem.
To samo tłukłem dziś przez telefon Dzikiemu – nie można udawać, że rzeczywistość nie istnieje. Jak noga boli, to się nie mówi, że wszystko jest w głowie. Tylko się ją leczy.
Z sobotniego startu nici. Ewa W. stwierdziła nadwyrężenie mięśnia dwugłowego uda. Zrobiła bolesne uelastycznianie tkanek w bolącym miejscu, podłączyła mnie do prądu i założyła plaster rozluźniający. Mam nie biegać przez tydzień.
Mogę jeździć na rowerze (Dziki, ale Ty masz inny uraz, w stopie). Mogę na rolkach. Nie mogę robić płotków nawet w domu. Mogę ćwiczyć ciężką piłką, może wreszcie uda mi się z kimś na to umówić. Mogę robić brzuszki – nie pisałem ostatnio, ale trzaskam serie trzy razy w tygodniu.
Po kontuzji powinienem też wziąć się za wzmocnienie dwugłowego, żeby tak się nie kurczył boleśnie podczas biegania. Wezmę od MSŻ fitnessową gumę i będę ją rozciągał od kalofyrera.
Nazwałbym to wszystko ćwiczeniami szacunku. Bo biegacz musi mieć do siebie szacunek. Dbać o siebie. Kiedy miałem 30 lat, nie przychodziło mi to do głowy, wychodzimy, lecimy, gnamy, jestem hardcorem. Po czterdziestce myślę, że trzeba zadbać o swoje ciało – przygotować je różnymi ćwiczeniami do wysiłku treningowego. I nie bagatelizować objawów. Nawet jeśli pierwszy objaw to nic nie znaczące zabolenie w udzie podczas biegania z córką.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.