Miała być godzina spokojnie, ale jak dwóch facetów biega razem i gadają o sporcie, to testosteron podnosi się do kwadratu. Spotkaliśmy się z biegającym szefem w Kabatach, przy szlabanie. Zauważyliście, że biegacze umawiają się przy szlabanach? To takie dobre miejsce, granica cywilizacji i natury.
Pobiegaliśmy o biegach, treningach, o bieganiu naturalnym, biegający szef przerzucił się już całkiem na Nike Free. Trochę o życiu zawodowym, bo biegający wziął roczny urlop i robi sobie w pracy samotność długodystansowca – po 20 latach bycia szefem dużych zespołów zajął się dużymi wywiadami do internetu (Pociąg Osobowy – widzieliście?) i pisaniem reporterskich książek z misją. Kiedy doszliśmy do biegania o Gazecie – którą biegający widzi teraz trochę z zewnątrz – zaczęliśmy mimowolnie przyspieszać. Z 5:15 na kilometr zrobiło się 4:30. Końcówkę pociągnęliśmy jak pociągi, ostatnie 250 m w tempie 3:20. Razem 12 km niespodziewanego BNP.
Stanęliśmy przy szlabanie i rozluźniliśmy wszystkie napięcia. Dwugłowego, czworogłowego, łydki, przywodzicieli. A potem biegający pojechał szybko na jakieś spotkanie, a ja jeszcze porozciągałem dwugłowy. Bo jednak boli.
Zżywam się z tym bólem. Pojawia się przy 4:15, przeszkadza, zostaje po treningu, powoli przygasa, usypia, żeby powrócić, kiedy znów będę biegł szybko. Przyzwyczajamy się do siebie. Ból ze sfery kontuzji przeniósł się do strefy niedogodności.
Wylazł mi w środę na podbiegach z Danielem źrebakiem. Zrobiliśmy fajny, nietypowy trening, w którym mało było normalnego biegania, tylko rozgrzewkowy kilometr na początku i roztruchtanie na końcu.
Spotkaliśmy się na stadionie na Agrykoli. Najpierw wyciągnąłem z samochodu ciężką piłkę, 4 kg przypomnę. Zrobiliśmy po 200 rzutów – na stojąco rękoma spomiędzy nóg, sprzed klatki piersiowej, zza głowy, tyłem, nogami. Na leżąco bez brzuszka, z brzuszkiem, z hakiem i jeszcze stopami. Fajne, dynamiczne. Wreszcie była przestrzeń do naprawdę mocnych rzutów.
Potem były podbiegi na Agrykolę – dwa razy po 500 m, za drugim razem złamałem 2:00, ale Daniel złamał 1:50. Mocniejszy jest, zapamiętajcie to, bo zaraz wątek wróci. Potem były dwa podbiegi po 200 m z nawrotem i szybkim zbiegiem. A na koniec dwa zbiegi po 150 m.
Słuchajcie, sam się zdumiałem, ale na zbiegach byłem od Daniela zdecydowanie szybszy. Nie wiem, co na to powie Oco, ale ja to rozumiem tak: że Daniel ma więcej mocy, on robi podbiegi częściej ode mnie. Ale ta moc nie przekłada mu się na dynamikę i w efekcie na szybkość biegu. Bo? Bo dobrze jest trenować wszystkie składowe biegania.
Na razie Daniel ma lepszą wytrzymałość góralską. Jeśli do swoich treningów doda interwały, ułoży plan z klocków i będzie się trzymał sensownego budowania kolejnych pięter, poprawi wytrzymałość zapieprzaniową. I na maratonie wyprzedzi nawet Wese’go.
Z braku szlabanu porozciągaliśmy się przy płotku nad kanałkiem. Rozciąganie to podstawa. Nawet ból dwugłowego potem łagodnieje. Pomęczę o to jeszcze Agatę z Rabki, która właśnie przyjechała do nas w gości i od dwóch godzin w nieustającej audycji obgadują z Moją Sportową Żoną wszystkich mieszkańców uzdrowiska. Agata z wykształcenia jest rehabilitantką, może mi przypomni, jak prawidłowo wykonywać ćwiczenia zalecone przez Ewę W. z Ortorehu.
A śmietanka bloga już w górach. Festiwal podbiegów, zbiegów i wytrzymałości góralskiej. Powodzenia chłopaki na Rzeźniku. Piszcie.
piotrek.krawczyk
2010/06/03 20:23:24
Tu Dziki. Oni mają teraz w Cisnej odprawę. Gadałem z naszymi straceńcami. Wszyscy dotarli, nastroje podniesione, wydawali odgłosy jak dziki. Jurto burze z gradem i cały dzień deszcz w Bieszczadach, a dla nich największy problem: gdzie ten makaron, gdzie pasta party? Fajka – fajnie byłoby zajarać lub nie-zajarać w świdnickich krzolach 🙂 A jak się jurto obudzimy Drużyna będzie za pierwszym przepakiem, za Cisną, może w połowie trasy, jak ktoś dłużej pośpi… Dziki
–
quentino-tarantino
2010/06/03 20:23:31
Nie wiem czy Śmietankowe Chłopaki mogą pisać ale rozmawiałem z Johnsonem i u nich niestety cały czas pada i przestać nie chce. Życzyłem powodzenia.
Wojtek – trochę żenadą trąca to Twoje pobolewanie dwugłowego. Sorry, że w ten sposób ale się o to sam prosisz tymbardziej jako Szef Bloga. Co mam dokładnie na myśli? Uczulasz nas na kontuzje i żeby dbać o siebie itd. Ja zrobiłem 10 dni przerwy w bieganiu. Słownie – DZIESIĘĆ. Kolano tak nie bolało jak ta przerwa…Ile Ty zrobiłeś gdy Twój dwugłowy ostro dał Ci się we znaki?…
–
wojciech.staszewski
2010/06/03 21:11:31
quentino, ja w mojej kontuzji nie widzę niczego żenującego. najpierw zrobiłem osiem dni przerwy, w tym czasie dwa razy byłem na rehabilitacji. potem za zgodą rehabilitantki próbowałem biegać, trzy razy w ciągu czterech dni. ponieważ znów bolało, zadzwoniłem do rehabilitantki, która zaleciła kilka dni przerwy. nie ćwiczyłem przez kolejne sześć dni.
pozdrawiam
–
quentino-tarantino
2010/06/03 21:44:56
Wojtek – ja w Twojej kontuzji tez nie widzę nic żenujacego. Istotne jest to co robimy gdy ból nie ustępuje. Ja mam cały czas świadomosć, żeby nie biegać z bólem. Teraz ustapił ale jestem cały czas przygotowany na nagły powrót a wtedy natychmiastowa przerwa. Ja na Twoim miejscu teraz zrobiłbym przerwę w bieganiu. Z drugiej strony wiem jak trudno się na to zdecydować…Życzę powrotu do zdrowia biegowego.
–
ocobiegatu
2010/06/03 22:12:14
Też tak bym wytłumaczył Daniel vs. Wojtek i podbiegi. Najbardziej wierzę w specyficzność treningu u amatorów, co nazywają trenerzy a znacznie więcej mozna podczytac u naukowców..
Co się trenuje to się ma. Ja nie biegam w ogole podbiegów bo mi sie moc , siła biegowa z niczym nie kojarzy. Szybkość mi się kojarzy przede wszystkim z wynikiem na koniec i z m.czasami. To tylko ważne . Czytałem kiedyś co znaczy szybkość vs. mityczna siła biegowa.Nie wiadomo czy szybkość ma sie z siły ,czy odwrotnie i w jakim procencie.
To tak jak np. z nadciśnieniem – nie wiadomo czy wynika ono z niedomogi tętnic ( na początku – endothelium) czy też najpierw jest nadciśnienie a pozniej niedomoga albo i tak i tak ale u każdego inaczej… Na wszelki przypadek nie obchodzi mnie żadna siła, skoro z niczym mi się nie kojarzy a nie biega się po ile tam siła na km tylko jaka jest szybkośc na km – w koncu ja jestem rekreacyjny i nie muszę sie takimi rzeczami przejmowac…:).
Kiedys przeczytałem , że podprogowy bieg na 5km to już jest wg Danielsa coś a la siła i to mi na razie w zupełności wystarcza.
–
quentino-tarantino
2010/06/03 22:23:16
oco – mam pytanie do Ciebie dotyczące pomiaru mojego Tmaxa. Pisałem o tym dziś rano – jesienią robiłem 2 testy sprawdzające i wyszło mi 185. Dziś w końcówce BNP – 193. Zakładamy, że pomiary były prawidłowe. Jakbyś to skomentował fachowym okiem 😉
–
czepiak.czarny
2010/06/03 22:32:34
Wojtek, szlabany w moich stronach to mit, lasek przeczłapałam wzdłuż i wszerz, i na żaden nie trafiłam. Nie wiem od czego to zależy, może one są tylko w miastach?
Wszystkich zainteresowanych w temacie tortowym pragnę uspokoić, że przynajmniej do początku sierpnia Wasze klawiatury mogą nie być czyszczone 😉
Quentino, tak jak Ty o ciachu, mogłabym napisać o Twoim BNP, 100 razy bardziej wolałabym poczłapać po lesie niż piec ulubione ciacho. Po Twoim radosnym opisie BNP wszystko przestało boleć i, a jakże, chciałam wyjść. Rozsądek, na szczęśćie, wygrał.
Fajka, taką celebrację dziś miałam, odpłynęłam w jakiś stan zawieszenia. Przyniosłam resztę płyt, zakurzyły się. Wstyd. Poznania P. Kaczkowskiego, tak po cichu, zazdroszczę 🙂
Andante, Johnson, sfx – powodzenia!
Dziki, jutro będzie dobry dzień.
–
piotrek.krawczyk
2010/06/03 22:57:58
Bieganie z bólem. Inaczej wcale bym nie biegał. Pauza, jak ból nie pozwala biegać. Jak tylko pozwala lecę dalej dokąd ból pozwala. Może idiota lub Dziki.
–
tomikgrewinski
2010/06/03 23:00:08
No ladnie nam sie porobilo na blogu,uczen poucza mistrza ;-
Quentino ja tez jestem za soderlingiem,wzbudza moja sympatie i zaimponowal mi ogrywajac w ladnym stylu rogera.
Trzymam kciuki za nasz Dziki Team,choc z przerazeniem obserwuje co sie dzieje za oknem…mam nadzieje ze woda im nie przeszkodzi
i trzymam kciuki za tate kazika
–
ocobiegatu
2010/06/03 23:10:17
Quentino – widac roztrenowanie – wtedy podnosi się hrmax. Siła skurczowa serca spadła o iles tam ml ( sv- stroke vulume) bo serce myślało już , że quentino (Aleksandra-zdrobniale)ł biegi i jest wreszcie spokój..:) no i aby tak samo na razie rzucac krew na obwody ( co- cardiac output) to trzeba podnieśc tętno.
No bo jak mamy mniejszy kubek to musimy częściej nalewac do wiaderka..:)
Czyli aby zachować vo2. Na tym da się jechać pewnie do 3-4 tygodni ale pozniej , znacznie bardziej powoli, peryferia siadają , czyli mitochondria i mikrokrążenie w mięsniach, enzymy itp. OH Jesus Christ Superstar ! z wszelkiej mojej wiedzy dłuższe roztrenowanie jest czymś najgorszym co może spotkac biegacza. No bo po co sie adaptować ? energia ważna we wszechświecie – mało jej , trzeba
oszczędzać ..:)
Ale jeden parametr jest do kitu – sprawdz sobie rezerwe sercowa – roznica pomiedzy spoczynkowym hr a hrmax.
–
johnson.wp
2010/06/04 12:25:05
są w Smereku i pozdrawiają wszystkich na blogu 🙂
[żona Johnsona]
–
quentino-tarantino
2010/06/04 12:35:21
Trzymam kciuki u rąk i nóg ! Jak ich znam dadzą radę 😉 Trzymajta się chłopaki!
–
piotrek.krawczyk
2010/06/04 13:56:22
Ze ściśniętym sercem przekazuję wiadomość z Biegu Rzeźnika. Andante doznał kontuzji tylnej części uda, która uniemożliwiała poruszanie się pod górę i w dół, ból nie dawał szans na dalszy bieg. Na przedostatnim przepaku zdecydował się zejść z trasy po pokonaniu ponad 50 km w najtrudniejszych w historii tego biegu warunkach. Johnson i Sfx kontynuują bieg, ale decyzją Organizatorów już bez numerów startowych. Dramat Tomka, nikt nie był tak jak on przygotowany. Żniwo Rzeźnika. Jedno szarpnięcie, kiedy noga ugrzęzła w błocie. Już wiemy, Andante i Dziki, że w przyszłym roku wyrównany rachunki z Rzeźnikiem. Dalej jest milczenie…
–
wojciech.staszewski
2010/06/04 15:29:37
Sfx nie odbiera, johnsona numeru nie mam – a ciekaw jestem jak im idzie. Może żona johnsona wie?
Gadałem z Andantem, godzi się powoli z rzeczywistością. Już szuka przyczyn (że może za mało trenował po górach), już wyciąga wnioski na następne podejście. Mówi, że Rzeźnik jest do zrobienia.
Dramaty to też część sportu (i rekreacji). Bez nich nie byłoby mitów.
Dalej jest bieganie!
–
quentino-tarantino
2010/06/04 15:43:46
Andante – szczerze współczuję…strasznie pechowo zwłaszcza, że 50 km miałeś już za sobą. Trzymaj się i myśl pozytywnie! Wczoraj, gdy rozmawiałem z Johnsonem powiedziałem mu, że może w przyszłym roku wybiorę się na trasę Rzeźnika ale nie by wystartować w biegu ale żeby PRZEJŚĆ całą trasę rekreacyjnie i poglądowo pod Rzeźnika 2014.
–
johnson.wp
2010/06/04 15:54:20
W tej chwili jest kłopot z zasięgiem, godzinę temu zbiegali (schodzili?) do Brzegów Górnych.
–
wojciech.staszewski
2010/06/04 16:32:40
zadzwonił sfinks, radość w głosie, a idziemy sobie z johnsonem, pogoda ładna, tak, trochę pada, w ogóle się nie zmęczyłem, mamy jeszcze 6 km, dotrzemy w jakieś 14 i pół godziny.
do tego lekkie dyszenie w słuchawkę i zapach połonin na łączach.
słyszałem człowieka lekko zmęczonego i bardzo szczęśliwego.
–
czepiak.czarny
2010/06/04 16:34:27
Przeklęty ten tegoroczny Rzeźnik.
Andante, szczerze współczuję.
Wojtek, świetna relacja 🙂
–
quentino-tarantino
2010/06/04 16:46:28
To świetnie, że chociaż im humory dopisują 😉
To tak jak mi po dzisiejszej wizycie u pana doktora w celu omówienia wyników rezonansu.
Diagnoza – wszystko w najlepszym porządku! Nawet ta minimalna ilość płynu to ponoć w każdym zdrowym kolanie jest 😉 Po wysłuchaniu mojej relacji zalecił pracę nad czworogłowym uda – robię to codziennie od dwóch tygodni. Zarąbiste uczucie!
Ale też nasuwa się taka refleksja – jeszcze kilka tygodni temu Andante „odpukiwał” dotychczasowy brak kontuzji u siebie…Prawda jest taka, że nie znamy mięśnia ani godziny…
–
wojciech.staszewski
2010/06/04 17:21:55
nie znamy mięśnia ani godziny 🙂 quentino, będę tego używał
–
quentino-tarantino
2010/06/04 17:38:30
Wojtek – bierz ile chcesz 😉
Tak na marginesie, trochę moich drobnych tekścików gdzieś tam funkcjonuje po ludziach. 20 lat temu wymyśliłem sobie odpowiedź na pytanie – Ile to kosztuje? Co łaska plus Vat. Przez te dwadzieścia lat się trochę rozeszło po świecie a parę lat temu usłyszałem go bumerangiem w filmie.
–
czepiak.czarny
2010/06/04 18:24:13
Ciekawe, ile osób tutaj też przebiera nogami czekając na wiadomości?
Nie chcę zapeszać, ale te sterydy na serio działają 🙂 Puściły mi stopy, łapki jeszcze nie. Mogłam poćwiczyć coś innego niż propioco, bez bólu. Kusi mnie powtórka w ramach rozgrzewki przed małym wieczornym człapaniem w leśnej saunie.
–
quentino-tarantino
2010/06/04 18:51:21
Johnson (London) calling. Radosny głos oznajmiający dotarcie do mety 😉 Choć z problemami na trasie to dotarli! Aby docenić ich wysiłek wystarczy trochę poczytać i pooglądać w necie o Rzeźniku…
–
czepiak.czarny
2010/06/04 19:02:06
Uff, gratuluję! Zwłaszcza w taką pogodę.
Pisania o woli walki, pokonywaniu trudności, męstwie, chwale Wam oszczędzę ;):)
–
piotrek.krawczyk
2010/06/04 20:24:24
Uff. Dostali medale! Zasłużone, ale bałem się jakiegoś przesztywnienia regulaminowego. Wynik około 50. Czyli w 1/3 stawki – genialnie. Sfx wyluzowany i wypoczęty. Jeszcze by pobiegal. Jakby był gdzieś blisko to dostałby kopniaka w piszczel od Dzikiego 🙂 A na medalu dziki. Dziki
–
piotrek.krawczyk
2010/06/04 20:38:16
Czepiaku – cieszę się z Twojego zdrowia poprawy. Ja z kuracji sterydowej zrezygnowałem. Boję się zastrzyków, bo jestem 100% dzikim, a już w stopę – nigdy. Dziś w Puszczy Kampinoskiej 14 km po znanych trasach, a półtora kilomatra jakbym był tam pierwszy raz. Bagno wylalo i to jak! Pierwszy odruch – zawracam. Potem pomyślałem o tych, co na Rzeźniku. I biegłem chwilami w wodzie do spodenek (!). Nie jak dziki, jak łosie raczej. Na szlakach turystycznych w Puszczy łatwiej było chwilami pływać niż iść nigdy czegoś takiego nie widziałem. A w Krynicy odwołana cała impreza biegowa. Krynica oblezone miasto. Przez wodę. Ale chwała bohaterom: Andante, Johnson, Sfx.
–
ocobiegatu
2010/06/04 21:56:06
Quentino – ja z kolei lubię tłumaczyc słówka.
Np. co to jest seks ? odp. – rozciąganie jednogłowego..:).
Czekamy na relacje z ultra. Gratuluje całej trójce no i cieszy mnie , że potrenowali tam chód…
–
quentino-tarantino
2010/06/04 22:10:43
oco – masz ostrzeżenie od admina – Twój wpis o seksie był przed 22. Wysłałem Ci maila. A może nawet eeeeee-maila.
–
piotrek.krawczyk
2010/06/04 22:52:48
Na około 169 drużyn 99 nie ukończyło! Wiadomość bieżąca od Andantego.
I jeszcze jedna bardzo ważna wiadomość od Andantego: uraz mięśnia nie dokucza w życiu bez biegu.
I chłopcy znowu razem w Cisnej.
–
tomikgrewinski
2010/06/04 23:42:12
chlopaki gratulacje!!!
–
czepiak.czarny
2010/06/05 00:42:20
Dziki, mieszkam na górce, łosiem tu nie zostanę 🙂 Nie wiem, kto bardziej dziki jest, Ty rezygnujący z kłucia od lekarza, czy ja jedząca steryd bez lekarza. Wyjścia nie miałam, zrobiłam najlepiej jak na ten moment mogłam. Próbowałam wcześniej NLPZ, zero poprawy. Te stawy coś brzydko mi pachną.
Potupałam 40 min., miało być 30, ale było jeszcze wolniej niż zazwyczaj. Nie wiedziałam, że to możliwe 😉 Leśnicy wyciachali kolejne drzewa, droga drogi nie przypominała. Miałam w końcu te upragnione ubłocone łydki i komary 🙂
Pod dom przylatuje dudek zachęcający panią dudkową do tego, co oco nazywa rozciąganiem jednogłowego. Boję się, czy coś im z tego będzie pisane, znając miłość sierściuchów do stołowania na mieście (wsi). Choć żaby w tym roku oszczędzają.
Ciekawostka: tupania 40 min, ćwiczeń przed i po ponad 1h. Ten bilans nie podoba mi się, ale może to właśnie znaczy ekonomiczny?
Rzeźnicka statystyka poraża, choć czytając post wojtka po rozmowie ze sfx, mam wrażenie, że Dziki Team był na innym biegu 🙂
Powodzenia dla tych, co jutro startują 🙂
–
quentino-tarantino
2010/06/05 10:49:57
Skoro nasi Rzeźnicy pewnie jeszcze odsypiają wczorajsze trudy to ja od rana ruszyłem w trasę. Wyszło ok. 18km. Najpierw 14km wolno ( na Sołacz ) a potem 3km w szybszym tempie i 1km do domku. Jakby na to nie patrzeć takie półGreifa wyszło…
Ładnie na trasie choć słoneczko już nieźle zapodaje. No, Panowie i Panie ruszamy nasze Szanowne Zadencje i biegniemy!
–
quentino-tarantino
2010/06/05 10:51:59
Tiaaaa…Panowie i Panie…normalnie szarmancją prezydencką zajechało…się kajam za kolejność 😉 Choć, niech chłopy najpierw ruszą i dadzą dobry przykład…
–
mksmdk
2010/06/05 11:14:58
hej hej fröm sverie
tak poczytalem sobie o tym jak wczoraj walczono w zalanych polskich grorach
natomiast na polnocy europy piekna sucha pogoda dzis zapowiada sie soloneczny cieplutki maraton start o 14 finish zaplanowalem o 17 45
na starcie bedzie 21 tys ludzi oraz jeden dodatkowy zawodnik
Gratulacje dla rzeznickich finisherow oraz dla tych co zeszli z trasy rowniez
taka andegdota od znajomego martonczyka (olimpijczykaz 1980 r z Moskwy) ku pokrzepieniu
´z trasy zchodza tylko zawodowcy – aby nie miec traumy na przyszlosc -z nieudanego wystepu` takze dla tych co zeszli – trzeba byc silnym aby powiedziec sobie dosc -trzymam kciuki na przyszlosc
–
quentino-tarantino
2010/06/05 20:58:17
Niby nie biegowo ale…może z ich powodu kupię mp3 do biegania więc…
Od 3 dni choruję na zespół, którego wcześniej nie znałem ( wstyd mi po wielokroć ).
Kapela założona przez Ukraińca, który wyemigrował do Nowego Jorku, w składzie ma Rosjan, Etipczyka, Szkota Amerykankę, Ekwadorczyka…
Normalnie ta muza mnie rozwala. Od razu powiem, że to tylko dla osób o „korzeniach punkowych” – dla pozostałych rzecz nie do przełknięcia…;-)
Myślę, ze Wojtek jak i Dziki ( jeśli jeszcze nie znacie ) możecie dać „się wciągnąć” 😉
GOGOL BORDELLO – ich muzę nazywają cygańskim punkiem…
Dla mnie to mieszanka:
– Dead Kennedys, Borata i…Jak Kozacy grali w piłkę nozną…:-)
Wrzućcie na Twojejtubie nazwę i na początek proponuję 2 utwory:
American Wedding i Wonderlust King…
–
czepiak.czarny
2010/06/05 22:30:16
Quentino, Gogol Bordello zrobiło się znane od czasu wytworu filmopodobngo w reż. Madonny Mądrość i seks (Filth and Wisdom) i tylko dla Hutza warto go posłuchać 😉
Sympatyczne, choć ma tę cechę, że zostaje w głowie, czy tego chcesz, czy nie.
W Trójce katują My Companjera
Mnie bardziej po(prze)raża nowy Mike Patton.
–
klamerka.1
2010/06/05 22:30:58
Ja napiszę tylko tyle – oni po prostu byli niesamowici!!:)) Andante, który los swój przyjął z taką godnością i pokorą, że – panie i panowie – czapki z głów, sfx, który wieczorem po biegu paradował krokiem pijanym ze szczęścia po knajpie i rozpinał bluzę (niby przypadkiem oczywiście;)) ukazując wszystkim wielki medal swój:) i johnson, który prosto po powrocie z Ustrzyk rzucił się w objęcia Morfeusza, a dziś od samego rana robił ostrą konkurencję słońcu w swojej żółtej koszulce rzeźnika:)
Jednym słowem – Panowie – chylimy czoła raz jeszcze!:)
–
piotrek.krawczyk
2010/06/05 23:36:35
MKS – jak Twój szwedzki maraton na nielegalu? Dałeś Szwedom po kolubrynie???
–
piotrek.krawczyk
2010/06/05 23:39:12
Czepiaku – a czemu bez lekarza leczy się Czepiak?
–
andante78
2010/06/06 09:35:45
Witam wszystkich, dziękuję za słowa pociechy i wsparcia, szczególnie za te, które docierały do mnie jeszcze w Bieszczadach. Raz z tarczą raz na tarczy, takie życie i chyba także takie właśnie piękno sportu (choc niestety czasem jest ono bardzo trudne do zaakceptowania). Wierzcie mi, że to była jedna z moich najtrudniejszych decyzji w życiu, choc staram się do tego podejśc z właściwym dystansem. Była ona wynikiem kilkugodzinnej walki serca z rozumem, ambicji ze zdrowym rozsądkiem i nieznośną odpowiedzialnością, a teraz mi się wydaje, że może po prostu strach wygrał z odwagą – ale staram się odganiac takie myśli. „Było mu żal, że w sytuacji,w której prawdziwy mężczyzna powinien natychmiast działac, on waha się i ogałaca w ten sposób najpiękniejszą chwilę, jaką kiedykolwiek przeżył (…) z jej znaczenia. Złościł się na siebie, a potem przyszło mu do głowy, iż to, że nie wie, czego chce jest zupełnie naturalne. Człowiek nigdy nie może wiedziec czego ma chciec, ponieważ dane jest mu tylko jedno życie i nie może go w żaden sposób porównac ze swymi poprzednimi życiami ani skorygowac w następnych (…). Nie ma żadnej możliwości, by sprawdzic, która decyzja jest lepsza, bo nie istnieje możliwośc porównywania (…). Dlatego życie zawsze przypomina szkic (…). Coś co się stanie raz, jak gdyby się nie stało się nigdy. Jeśli człowiek ma prawo tylko do jednego życia, to jakby nie żył w ogóle.”. Może ktoś wie, z jakiej książki to cytat? 🙂 Podpowiedzią jest jedne ze słów w zdaniu go poprzedzającym.
Tak czuję się w miarę dobrze, przy normalnym chodzeniu i truchtaniu (wczoraj rano do sklepu) ból nie jest nieznośny. Gratuluje raz jeszcze obu moim towarzyszom Sfx, Johnson, chapeau bas – wedle wszechobecnej opinii, w tym zawodników i organizatorów, to był najtrudniejszy Rzeźnik z Rzeźników, dziękuję i przepraszam.
Małe sprostowanie – ze 167 drużyn, przebiegło 99, co należy odczytywac w ten sposób, że co najmniej 68 osób nie przebiegło.
Dziki Przyjacielu, dziękuję, że chcesz ze mną jeszcze w ogóle biec za rok i naprawdę, bardzo, bardzo się z tego powodu cieszę, już się nie mogę doczekac.
–
quentino-tarantino
2010/06/06 10:12:06
andante – ładnie to wszystko ująłeś. Różnie w życiu bywa czasami jest to…
Znośny ciężar niebytu 🙂 Teraz najważniejsze, żebyś wrócił do pełni zdrowia czego Ci mocno życzę!
Ja się dziś od rana sponiewierałem podbiegami na Mount Plaza…co to było! Definitywnie poznałem smak powiedzenia „biegać z wątroby”…
Ale jak już człowiek ochłonie to wie, że wykonał kawał dobrej roboty.
–
sfx
2010/06/06 10:19:32
Właśnie dotarłem do domu.
Pozdrawiam z Koszalinka.
Dziś 2 lub 3 pętelki górskie… tak 10-15k na +/-340-510. Bez żartów.
–
quentino-tarantino
2010/06/06 10:34:05
sfx – daj spokój! Myślałem, że górki już Ci Rzeźnik z głowy wybił 😉
–
sfx
2010/06/06 11:58:34
Już poczyniłem wstępne ustalenia na przyszły rok.
Rzeźnik w 12h + hardcore oczywiście…
W najbliższą sobotę maraton w neubrandenburgu.
–
czepiak.czarny
2010/06/06 12:18:56
Dziki, nie wiem, jak Ci odpowiedzieć. Brak pracy, ubezpieczenia, wynikający z zamknięcia się w domu, życia w klatce z kimś, kto i karmi i krzywdzi, z dala od ludzi (a to z jakiś innych powodów itd.)? Ciężko to przepracowuję, jestem bardzo blisko ujścia rzeki i świadomie nie chciałam z powodu takiej drobnostki jej popychać, za dużo mam do stracenia, a za słabo jeszcze pływam 😉
Andante, „Nieznośna lekkość bytu” Kundery. Jedna z nielicznych książek, których adaptacja filmowa jest równie dobra jak ona sama. To jeden z moich ulubionych filmów.
Fajny film wczoraj (dziś) widziałam, to jeden z dialogów (jest i o bieganiu 😉 :
– Chodźmy pobiegać? Znowu porzucona? – Dlaczego chcesz pobiegać?
– Bieganie to czynność bardzo osobista / i nie lubię robić tego w towarzystwie.
– Zapomnij o tym.
– Wszyscy przeżywamy momenty kryzysów sercowych. / Mam złamane serce – idę pobiegać.
– Bieganie powoduje ulatnianie się wody z mojego ciała. Nie pozostaje mi już jej wtedy na łzy.
Ktoś wie jaki? 🙂 Podpowiedź: reżyser jest pieszczochem Quentino Tarantino.
Sfx, z ciekawości, biegłeś w złotych gaciach? 😉
–
johnson.wp
2010/06/06 12:24:33
SFX nie żartuje – miał zapas na dwa Rzeźniki:) Ja też, na szczęście, nie dotarłem do granic swoich możliwości (klamerka nie widziała, ale wczoraj z Michałem szpanowalismy przysiadami na rynku w Cisnej), jednak tempo w górach miałem stosowne do wieku;), więc partner się nudził na Połoninach – patrz telefon do Wojtka:)
Andante – przyjacielu, byłeś bardziej męski niż Kundera, podejmując tą bolesną decyzję – nie dla Ciebie literatura pesymizmu egzystencjalnego. Dziki Team przecież dotarł do celu!, a Wy, druga paro, zrobicie to w przyszłym roku i do tego na pewno w pięknym stylu. Już wiemy jak to się robi 🙂 SFX zapowiada, że uderzy na hardcora, poczekajcie na niego na Tarnicy:))
Dalsze wspomnienia wkrótce – jak zacznie wracać pamięć…
–
sfx
2010/06/06 14:36:33
W nieoficjalnych wynikach na biegigorskie.pl znaleźliśmy się jako sklasyfikowani na lokacie 57/99.
–
mksmdk
2010/06/06 15:24:55
nie zdjęli mnie z trasy pobiegłem wolniej o 12 min niz w Krakowie 1,5 miesiąca temu i wolniej o 11 min niz 2 lata temu w tym samym miejscu
w sumie to wstyd powiedzieć ale walczyłem o przyzwoitość i złamanie 4h
regres dość istotny w moim bieganiu nastąpił możne nawet recesja tu więcej szczegółów
http://www.endomondo.com/workouts?w=liOFtGOTMZU
na starcie spotkałem polskobiegowe towarzystwo bylo nas 3ka w koszulkach „klubowych” teraz krótki 5 dniowy urlop
–
piotrek.krawczyk
2010/06/06 15:54:59
Andante, ech Andante. Po prostu polecimy Rzeznika 2011. Będzie już lato, dwa tygodnie pózniej niż w tym roku. Czepiaku – ujęcie rzeki łagodne, laguna, spokojne wody, przestrzeń i przyjazny, bezpieczny brzeg. Czepiaku biegiem do lekarza!
–
johnson.wp
2010/06/06 16:53:26
cze-cza, niepokoją mnie Twoje przeprawy. Biegiem da się przejść przez każde błoto, to życiowe też. Dlatego zacząłem biegać dwa lata temu. Tylko że jak fizycznie się nie wyprostujesz to jak chcesz temu życiu dokopać? Słuchaj Dzikiego. On też jest lekarz, tyle że strasznie dziki:)
–
czepiak.czarny
2010/06/06 19:10:30
Spokojnie, stawy się naprostowały, życie się prostuje. Lekarz będzie tylko zamiast biegiem, dotrę do niego truchcikiem.
Tym optymistycznym akcentem idę poćwiczyć i poczłapać do lasu. Znów wyjdzie nowa ekonomia czasobiegowa.
–
tomikgrewinski
2010/06/06 19:36:54
czepiak takie podejscie mi sie podoba
idealne dla biegacza dlugodystansowego…
–
klamerka.1
2010/06/06 20:47:54
Panowie mili (czyt. johnson i sfx) – jeśli chcielibyście zdjęcia podajcie proszę swoje adresy mailowe (Twój andante mam:)), albo jeszcze lepiej skype – łatwiej je będzie spakować i przepchnąć, bo są dosyć duże. Jak na zdjęcia rzeźników przystało zresztą:) Pozdrawiam serdecznie!
–
corvus78
2010/06/06 20:52:05
Fajka w 2006 tak jak wcześniej pisałem widziałem tylko Rogera w Poznaniu, niestety na Davaa nie mogłem pojechać.; niestety mój pobyt w Trójce nie był tak spektakularny jak Twój (zazdroszczę, ale pozytywnie, czyli cieszę się, że się Tobie udało), a dodatkowo uczestniczyć w minimaxie i to prowadzonym przez samego Piotra Kaczkowskiego BEZCENNE !!!! Do Łodzi oczywiście jadę, The Wall to płyta od której bardzo często przygoda z PF się zaczyna; to przepustka do pięknego świata dyskografii Syda, Rogera, Davea, Ricka i Nicka.
Rzeźnicy jesteście Mistrzami i do tego WIELKIMI to jest dopiero wyczyn. Pozdrawiam i gratuluję
Dziki – ja również wolę kłuć, niż być kłutym tym tekstem rozbrajam wszystkie laborantki/analityki itp., jak pytają czy boję się igły
Czepiaku z tego co piszesz to masz rewelacyjne usytułowanie domku dudek zalatuje, a u mnie tylko zięba co roku chce wić gniazdko; trzymaj się ciepło, życzę wiatru w żagle w najbliższym czasie….
Quentino cieszę się, że kolano wytrzymuje trudy Twoich treningów, dzisiaj rano chyba razem i w tym samym czasie katowaliśmy górki (ja te marcelińskie), chyba za późno wyszedłem na trening i jedyne co widziałem to scenę z pewnego polskiego filmu, w którym pewien ludek mówi panowie żar leje się z nieba
Andante fajnie, że myślisz długofalowo, a nie młotkujesz- ty również jesteś zwycięzcą na PB czytałem puentę Wojtka Pokonać 42 km to wielki sukces. Ale biegać przez 42 lata bezcenne
pozdrawiam i życzę spokojnej nocy
–
sfx
2010/06/06 21:07:10
klamerki… oczywiście poproszę na sfx@onet.pl….. moja skrzynka akceptuje jednorazowo do 50mb, wiec jak jest wiecej to w kilku etapach 🙂
z góry ogromne dzięki.
fantastycznie było Was poznać.
–
johnson.wp
2010/06/06 21:38:53
klamerka – ja też, ja też! polcyn@amu.edu.pl
–
johnson.wp
2010/06/06 21:39:52
sfx – została u mnie Twoja piżamka. To znaczy, że wrócisz, prawda?
–
piotrek.krawczyk
2010/06/06 21:52:03
A ja u Andantego chyba zostawiłem szczoteczkę do zębów.
–
fajka
2010/06/06 22:24:44
Rzeźnicy Wielcy – dołączam moje gratuacje. Zazdroszczę Wam szczerze i wiem, że za jakiś czas też pobiegnę Rzeźnika (na koniu już Rzeźnika w Bieszczadach zrobiłem).
Kocham te góry i moim marzeniem jest zobaczyć je z lunktu widzenia biegacza. Może za kilka lat ??
Andante – Tyś chyba sobie ten uraz/kontuzję przepowiedział. Tyleś się ostatnio nagadał, nachwalił, nadziwił, że Tobie godzina kontuzji jeszcze nie znana, że to bardziej zasługa głupoty Twojej, aniżeli rozumu.. 🙂 Trzym się Stary, i tak jesteś Mistrzem. A ja pobiegłem wczoraj skromnie bieg na 10 km, który zwał się III Bieg Szlakiem Buntu Tkaczy Śląskich. Bieg terenowy, z pobliskiej Bielawy, do moich Pieszyc, i ponownie do Bielawy. Po drogach szutrowych, w pełnym słońcu, po drodze sporo kałuż i błota, które należało sprytnie omijać. Ok. 70 zawodników, przeważali zrzeszeni w klubie Dęby Wałbrzych i np.Hermes Świdnica i inni bardziej zaawansowani ode mnie. Pomiar elektorniczy, muza diso polo (fuck), kielbaski i piwo, gadżety i nagrody pieniężne.
Pobiegłem mocno. Zająłem 33 miejsce. Mój czas na mecie: 37.33
Ale czad, pomyślałem. Rewelka ! Nie wierzyłem. Wkrótce okazało się, że nie było pełnej dychy. Lepsi biegacze twierdzili, że było w granicach 9 km, może ciut mniej, albo więcej. Wszyscy byli nieźle wkur… Najlepszy na mecie miał coś w okolicach 28 min. Organizatorzy dali dupy.
I tak oto moja pierwsza w karierze dycha, nieważne że terenowa i po kałużach,okazała się „niedychą”, i nadal nie mam na tym dystansie żadnego punktu odniesieia. Nie ważne, pozdr. fajka
–
sfx
2010/06/06 22:47:08
johnson. mam wątpliwości, czy ja nie zostałem u ciebie… bo z godziny na godzinę przybywa rzeczy, które sobie zakamuflowałeś 🙂
andante.
musimy obgadać wysyłkę z kolei twoich rzeczy, które mi zostawiłeś
fajnie się tak powymieniać ciuszkami 😉
–
ocobiegatu
2010/06/06 22:51:57
Fajka – gratulacje – to i tak rewelacja jak się doda 4 minuty z hakiem…
Mnie to samo spotkało gdy się cieszyłem z dychy 45.53 a tu wkoło biegacze mówią , że jest 9,8km…
Dlatego najlepiej jest miec własną dychę , stałą , biegać ją wiosna , lato itd. a może nawet czasem (Aleksandra-zdrobniale)ć zawody na nieatestowanych trasach , bo owszem miło, fajnie pobiec ale relatywnie pożytek z tego co tam się umie w bieganiu – w kontekście czasu , jest żaden..
Dziś miałem brac udział w szczytnickiej piątce ale grill zwyciężył..).
A ten bieg to 5,4km wg orga , 5,2km wg maratonypolskie (wyniki rok temu) i 5,3km wg mnie (pomiar krokami).
Sprawdzilem wyniki – bralo udzial niecale 160 zawodników w biegu mistrzostw Wrocławia co ich jest 4 w roku ( łącznie z maratonem). Tymczasem w Gnieźnie było chyba 600 osób. Bieganie we Wrocku osiągnęło dno, widzę to po frekwencji w parku,tym co w porównaniu do Poznania czy Wawy robi się we Wrocku – to jest zero aktywności orgów od lat , ciagle te same biegi.Muszę więcej chyba biegać, będą lepsze miejsca..:)
–
quentino-tarantino
2010/06/06 22:54:57
fajka – rozumiem Twoje wku…nie rozsiane w związku z pomiarem trasy ale ciesz się, że Cię nie było dziś na Maratonie Metropolii…
Gdyby nie kontuzja po Cracovii to dziś startowałbym w Toruniu ale chyba oPATRZność PATRZyła na mnie z przychylnością:
– temp. ok. 28C
– właśnie czytałem jak uczestnicy tego maratonu przeklinali orgów za brak…wody na trasie…dla wielu biegaczy po prostu jej zabrakło i to nie na 40km tylko dużo wcześniej…
–
johnson.wp
2010/06/06 23:55:29
Jechaliśmy w Bieszczady w piątkę. Do swojej czerwonej cytryny SFX upchnął mnie, dwóch spokojnych młodzieńców z Wolsztyna, oraz sympatycznego Marka z Gorzowa, który przyznał skromnie, że próbował już w zeszłym roku zawalczyć o podium ale mu się nie powiodło. Rzeźnik od początku zapowiadał się w hardcorowej atmosferze. Wszelkie prognozy pogody wskazywały na okienko powodziowe właśnie w piątek i konkretnie w tym zakątku Polski, gdzie jechaliśmy w poszukiwaniu dziczego runa. Natomiast słoneczko obiecywano następnego dnia. Rzeczywiście, Bieszczady zobaczyliśmy dopiero w sobotę… Zanim doszło do tej miłej chwili, Cisna przywitała nas w czwartek próbką deszczu wielkoskalowego, z którą zapoznawaliśmy się spokojnie i z należytą uwagą, aby upewnić się, że to jest właśnie to z czym pragnie zmierzyć się nasze ego. Przekonywałem moich kompanów, że należy przestroić swoją skalę wrażliwości, bo taka właśnie będzie pogoda nazajutrz. Patrzyli na mnie z narastającą niechęcią… Napięcie rozładował dopiero Andante, który przyjechał ze swoją Klamerkową grupą wsparcia. Poczęstował nas wieczorem ziołowymi tabletkami na uspokojenie, po które skwapliwie sięgnęli wszyscy członkowie Dziki Team-u, a nawet Marek, który był jedynym z nas, który wiedział co nas czeka od 3:30.
Na szczęście startowy wystrzał z muszkietu nie zrobił dziury w sklepieniu wód i aż do godziny 16 ominęły nas gwałtowne ulewy. Nie zmieniało to faktu, że cała trasa była odpowiednio „przygotowana”. Jako zawołanie zespołu ustaliliśmy gardłowe „Eee, nie uda się…”Po kilku rozgrzewkowych kilometrach peleton zatrzymał się u brzegu rwącego 3-metrowego potoku. Z naszej trójki jedynie SFX ruszył mężnie w odmęty, a my z Anadantem otrzymaliśmy naganę z ostrzeżeniem, za 5-minutową stratę w kolejce do pnia zawieszonego nad potokiem. Nasz spryt okazał się nic nie wart, ponieważ za najbliższym zakrętem czekały nas dwa kolejne strumienie, z wodą po kolana, co pozwoliło zresztą opłukać nogi po przejściu błotnego zapadliska o 30 cm miąższości. Każdy z nas miał ochraniacze, a więc lepka maź nie przedostawała się górą do butów. Błoto zalegało dokładnie całą trasę. Występowało w dwóch barwach, jednej charakterystycznie brudno-oliwkowej oraz, od przepaku w Cisnej, biegunkowo-żółtej. Czasami dawało się je ominąć po runie leśnym, co było szczególnie cenne na podejściach, gdyż dzięki temu nie trzeba było wykonywać męczących poprawek każdego kroku. Wogóle podejścia to był czas odpoczynku. Nogi trzeba było ustawiać uważnie, stromizna nie pozwalała podbiegać, a więc to był czas na uspokojenie oddechu i konsumpcję. Limit czasu do Przełęczy Żebrak był mocno wyśrubowany toteż urywaliśmy minuty gdzie się dało. Ten pośpiech był niestety przyczyną brzemiennego w skutkach potknięcia Andantego. Zawadził palcami o gruby konar, przez który właśnie przeskakiwał i padając szczupakiem do przodu boleśnie naciągnął mięsień dwugłowy. Na razie nie dał tego po sobie poznać i nawet podśpiewywał krotochwilne piosenki. Natomiast moja propozycja piosenki Zembatego z refrenem „Nic tak nie śmierdzi jak moje onuce, od roku nie zdejmowane”, nie wywołała szczególnego entuzjazmu. Zamilknąłem zatem. Po 4 i pół godzinie i 32 km byliśmy z powrotem w Cisnej. Tu po raz pierwszy Andante przyznał, że jego kontuzja jest poważna i gdyby biegł sam to by zrezygnował. Postanowił jednak powalczyć dalej.
–
pict
2010/06/06 23:56:40
hej Wszystkim,
przede wszystkim gratulacje za Rzeźnika – czytam na bieżąco, ale nie mam kompletnie czasu czegokolwiek pisać 😉 za to biegam sporo – pod 10km w Garwolinie w dzień wyborów. Mam nadzieję pościgać się ze sobą samym z jesieni zeszłego roku i zejść poniżej 39 min.
Ale że ktoś wymienił to sporo nazwisk moich ulubionych muzyków, to pochwalę się, że bilet do Łodzi już zakupiony – będzie to mój 4ty koncert Watersa w życiu (i nie ostatni bo 3 dni później jest koncert w czeskiej Pradze, na który też się wybieram 😉
–
johnson.wp
2010/06/06 23:58:05
Ku niezadowoleniu SFXa przepak w Cisnej zabrał nam aż pół godziny, a to ze względu na zmianę zabłoconego obuwia. Ponownie zaizolowaliśmy stopy smarowidłem, jednak SFX postanowił oszczędzić swoje nowe Salomony i został w swoich starych butach do biegania po asfalcie. Ja wskoczyłem w swoje czerwoniaste Rucky-Chucky. Ich górski bieżnik bardzo się przydał do błotnych ślizgów, które z czasem stawały się co raz bardziej automatyczne. Podbieg z Cisnej na Jasło znowu zaczynał się potokiem, który udało mi się przeskoczyć, co wywołało jedynie wesołość u towarzyszy, którzy z satysfakcją obserwowali jak po krótkim czasie moje buty i tak zmieniły barwę na żółtą. Na zbiegu z Fereczatej Andante gaworząc z SFXem mknęli tak rączo do przodu, że w pewnym miejscu pognali zwózką drewna
w dół leśnego zbocza, tak że to ja znalazłem się przez chwilę na prowadzeniu. Ta chwila rychło zmieniła się w 8 km pogoń „drogą Mirka” za niknącą w oddali młodzieżą. Andante w tym czasie bił się z myślami i w końcu w Smereku zdecydował, że dalej nie może już ryzykować. Jego noga traciła stabilność, co mogło skończyć się poważnym nadrewaniem mięśnia. Z żalem oddaliśmy nasze numery startowe. Jednak ja z SFXem nie mieliśmy zamiaru zrezygnować z dokończenia biegu. Wzięliśmy po bułce z serem i ruszyliśmy na 600 m podejście na Smerek, które powszechnie miało złą sławę. Tu moje tempo radykalnie opadło do 2km/h, jednak wiedziałem, że mimo wyraźnego kryzysu, ma on u mnie podłoże nie mięśniowe ale energetyczne. Nie pomógł ani żel, ani Power Bar. Nie chciałem zawieść Michała, ale też nie za bardzo chciało mi się wracać w to miejsce w następnym roku… Ten odcinek nie był tak długi jak poprzedni i w tym pokładałem swoją nadzieję. Przede wszystkim w to, że zdążymy do Berehów przed limitem czasowym.
–
johnson.wp
2010/06/07 00:21:51
Nie było tak źle, wyrobiliśmy się 1.5h przed czasem i wstąpiła we mnie nadzieja, że się nam uda. W Berehach sięgnąłem po czekoladowego Lionsa i… to okazało się strzałem w dziesiątkę. Po mozolnym wdrapaniu się na Połoninę Caryńską (wzruszająca postawa grubszej pani, która ustąpiła mi miejsca, sama z trudem stojąc na nogach), nie roztoczyły się żadne widoki, bo nadal wzrok grzęznął we mgle, jednak za to przywaliło ulewą z gradem i silnym bocznym wiatrem. Ta kombinacja czynników oraz zmiana diety z batonów musli na karmel z czekoladą spowodowała u mnie zadziwającą przemianę. Od długiego czasu SFX zaczepiał przechodących turystów, podbiegał dla rozgrzewki po stromym zboczu, konwersował ze słabnącymi konkurentami, słowem starał się mi towarzyszyć jak potrafił… W obliczu nawałnicy postanowił, słusznie zresztą, nieco przyspieszyć, żeby się nie wychłodzić. Oczekiwał, że ja, z moim tempem, mogę się powlec trochę dłużej. Postanowił, że dotrze do granicy lasu i tam na mnie poczeka. Jakie było jego zdziwienie gdy odwróciwszy się zobaczył tuż za sobą zakapturzoną zjawę, w której rysach rozpoznał mnie… Tak się ucieszył, że mi obiecał, że mnie wycałuje… ale dopiero na mecie, oczywiście. Przed nami został już naprawdę ostatni zbieg. W moich żyłach buzował karmel z czekoladą więc pognaliśmy rączo w dół, wymijając kilka ekip. Ostatnie schodki przed metą pokonaliśmy skacząc po dwa stopnie… Niesamowita euforia! Udało się! Dotarliśmy w bardzo dobrej formie i o przyzwoitym czasie 14h 35min. Dla mnie wraz z odkryciem dietetycznej tajemnicy swoich niedomagań. Orgowie nie chcieli słuchać naszych wyjaśnień o oddanych numerach. Stwierdzili, że bieg ukończyliśmy i … zawiesili na naszych szyjach medale!! W tym momencie nasze szczęście nie miało granic! W czasie godzinnej podróży powrotnej rozebrało nas trochę w autobusie, na szczęście mogliśmy usiąść, bo ktoś życzliwy dał nam kawał folii, dzięki której nie znisczyliśmy tapicerki w autobusie:)
–
johnson.wp
2010/06/07 00:32:31
Na koniec, czekała nas na kwaterze niespodzianka. Nasz skromny współlokator – Marek Szopa okazał się zwycięzcą biegu! Wykręcił, wraz kolegą, niesamowity, w tych warunkach czas 9h 31min. Nie tylko w tej dziedzinie jest mistrzem. Gdy, już w Poznaniu, wymienialiśmy się adresami, wyciągneliśmy z niego, że w 2001 roku był mistrzem Polski w… ortografii! Tak, wygrał dwie edycje Narodowego Dyktanda! Zdradził, że do tej konkurencji przygotowywał się intensywnie 5 lat! Nawet odstawił, z braku czasu, bieganie…
Mówi się, że tegoroczny Rzeźnik miał najtrudniejsze, z dotychczasowych, warunki. Marek powiada, że w 2006 było jednak gorzej, gdyż na górze wiał huraganowy wiatr i zacinało śniegiem. Kto wie, może w przyszłym roku też będzie fajna zabawa?
–
sfx
2010/06/07 06:37:37
Z opowieścią się w pełni zgadzam, ale pewnie kilka pikantnych informacji dorzucę… choćby tą, dlaczego ten wyjazd naprawdę miał sens…
…ano warto było tłuc się tyle kilometrów dla truskawek z Pacanowa w drodze powrotnej.
–
sfx
2010/06/07 06:44:01
Poza tym trzeba stwierdzić, że ja z Andantem nie stanowiliśmy należytego wsparcia dla naszego słabnącego kolegi, i będąc samolubami gnaliśmy do przodu, jeszcze bardziej przyczyniając się do johnsonowej zapaści… Marek „zwycięzca” przyznał, że powinniśmy raczej pozwolić mu prowadzić, co podniosło by morale i kryzys znacznie szybciej mógł minąć. Ten błąd oczywiście trwał dalej, także za Smerekiem, gdzie pozostał na warcie Andante.
Za to muszę serdecznie przeprosić mojego zacnego partnera johnsona za braki w towarzyszeniu, o którym pisze, a co nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości.
–
sfx
2010/06/07 06:47:52
I wiecie co… życzę Wam wszystkim abyście kiedyś poczuli pewien fragment Rzeźnika pod nogami…
… płaskie kilkaset metrów, kładeczki przed metą, dźwięczące kołatki… te ostatnie schodki…
Bezcenne.
–
johnson.wp
2010/06/07 10:14:21
klamerka – dzięki za zdjecia, juz się rzucam do oglądania!
SFX – to dziwne, kołatek na mecie zupełnie nie usłyszałem 🙂 Poza tym, nie przepraszaj, jestem twardy, nie miętki. Wkurzałbym się gdybyś jeszcze bardziej starał się wspierać mnie psychicznie, a próbowałeś przecież:)
–
bolek.03
2010/06/07 12:12:16
Rzeźnicy- SZACUN !!!
–
ocobiegatu
2010/06/07 14:18:37
johnson – bardzo ładny opis, zas sfx świetnie nawiązał do Pac…anowa – no wiecie gdzie uderzyc po stypendium sportowe z Polska Biega, oj wiecie…:).
Jednak za ten wyczyn Wam się nalezy.
–
czepiak.czarny
2010/06/07 15:22:01
Piękny ten Wasz Rzeźnik, i smutny, z dramatem Dzikiego, Andantego, i z pozytywnym zakończeniem, niespodziewanym dla Was samych, i z niezapomnianym cytatem sfx „pogoda ładna, trochę pada”.
Johnson, któryś raz to napiszę, nie bij 😉 czytanie Twoich relacji z biegów to sama przyjemność. Nie dziw się, że Lion pomógł, przecież to dziki baton, co miał obudzić drzemiącego lwa 🙂 Dzięki za opieprz, podziałał 🙂 w końcu zrobiłam krok w kierunku ręki, którą ktoś kiedyś do mnie wyciągał.
–
biegofanka
2010/06/07 21:30:24
Im więcej czytam różnych relacji, tym więcej zastanawiam się, jak to robią ci, co przebiegają rzeźnika, ultra…. i inne ekstremalne zawody… skąd Wy macie tyle siły… nie wiem… taki ze mnie słabeusz, że trudno mi sobie nawet taki przebieg wyobrazić, a wyobraźnię mam dużą…;)
Tylko pogratulować:))
Andante, szybkiego powrotu do formy:))
–
tomikgrewinski
2010/06/08 23:51:26
johnson
swietna relacja!!!
jeszcze raz brawa dla was