Każdemu jego hard core

Dobiegam do Działoszyna miejsca szybkiej dziesiątki księdza Rafała Gniły. Leje jak z cebra. W dzieciństwie myślałem, że scebra to wielkie zwierzę podobne do zebry i żyrafy, które odlewa się wielkim strumieniem i stąd deszcze, które leją jak scebra.

Jest piątek wieczorem, Rzeźnicy chyba już zbiegają z drugiej połoniny. Myślę, że mają ciężko, mają przerąbane. Ja też mam przerąbane. Jestem tak przemoknięty, jak chyba tylko raz zdarzyło mi się zmoknąć w Lesie Kabackim. Ale wtedy było 20 minut do dachu nad głową. Teraz biegnę już jakieś 40 minut w deszczu, a wcześniej 45 minut biegłem wzdłuż Warty przy zachmurzeniu dużym. Warta właśnie odpłynęła w lewo od drogi, nie mam przekonania gdzie jestem i czy na pewno zbliżam się do Działoszyna. Zwłaszcza, że tabliczka na sklepie mówi, że miasteczko do którego wbiegłem, to Raciszyn.

W dodatku nie będzie na końcu suchego i ciepłego domu. Będzie samochód, w którym jest namiot i śpiwory. Moja Sportowa Żona marznie na obozowisku nad Wartą, co z tego, że pod pożyczonym przez kogoś parasolem, jak w ubraniach przemoczonych do suchej nitki. W dzieciństwie myślałem, że w ubraniu jest jakaś tajemnicza sucha nitka i jak ona się zmoczy, to koniec.

MSŻ moknie, bo po trzech godzinach spływu zaliczyliśmy koszmar kajakarza. Płyniemy, przed nami dwa kajaki, za nami pięć. No i wyrasta przed nami drzewo w poprzek – trochę nad wodą, można spróbować przejść. Pierwszy kajak przechodzi, drugi się wywala, dwóch nastolatków. Co robić? Robimy to, co najgłupsze – płyniemy i próbujemy przejść pod drzewem.

W bieganiu jest inaczej. Zawsze możesz stanąć i się zastanowić. Na rzece możesz niby wiosłować do tyłu i próbować stać w miejscu, ale raczej tak nie robisz. Tylko zmierzasz ku nieuchronnemu zastanawiając się jeszcze przez kilka sekund co można zrobić.

Można spróbować przejść prawą stroną, gdzie drzewo jest ponad metr nad wodą. Ale nurt oczywiście znosi nas na lewo, tam prześwit jest już 90, 80, 70-centymetrowy. MSŻ przechodzi, ja mam wrażenie, że zmasakruję sobie twarz, odpycham się od drzewa.

I nie ma wyjścia. Czasem nie możesz zrobić niczego innego niż coś głupiego i robisz to. I kończy się tak jak się musi skończyć. Z całym swoim strachem przed wodą ląduję w Warcie, kajak odwrócony do góry dnem płynie przede mną, przytrzymuję się go, zresztą kapok nie daje mi utonąć. MSŻ krzyczy „ratunku”, wygląda to tylko na przypływ emocji, ale potem się okazuje, że woda wpłynęła jej do kaloszy – jakby miała półkilogramowe kamienie u nóg.

Dopływamy do miejsca, gdzie można na dnie stanąć. Wyciągamy nasz kajak, ekipa z pierwszego kajaka pomaga nam wyciągnąć rzeczy z rzeki. Są oba plecaki, nawet piłka do siatkówki, frisby i butelka coli. Najlepiej zainwestowane 20 złotych w życiu? Nieprzepuszczalna torebka dla kajakarzy, w której schowałem portfel, komórkę i odtwarzacz mp3 przygotowany z myślą o biegu po samochód.

Potem płyniemy jeszcze z godzinę, bo wychodzi słońce, więc się suszymy. A później wszyscy rozbijają namioty, a ja biegnę po samochód. Zawsze na kajakach stosujemy taki duatlon, nie trzeba zabierać wszystkich rzeczy do kajaka i dzięki temu są suche.

Tylko że moje wszystkie ciuchy, w których biegnę, są mokre od wywrotki, mokre od ulewy, są jak wyjęte z cebra bez wyżymania. Nie wiem gdzie jestem, ile mam do samochodu. W dodatku ulewa przyniosła w końcu burzę, wyłączam Garmina, empetrójkę, komórkę, a burza nawala coraz bliżej. Najlepszy czad to piorun, który uderza gdzieś w odległości 500 m w słup linii wysokiego napięcia. A za chwilę się okazuje, że muszę pod tą linią przebiec.

Po co? Po co robimy sobie takie rzeczy? Bo można?

Chyba potrzebujemy się sprawdzać w burzach, na Rzeźnikach. Albo startując pierwszy raz w biegu na 5 km, tak jak uczestnicy akcji Polska Biega tydzień temu, o czym zapomniałem napisać. Każdemu jego wyzwanie, każdemu jego hard core.

A przede wszystkim robimy to po to, żeby herbata lepiej smakowała, kiedy będziemy to wspominać. W Cisnej, w Kamionie, w Poznaniu albo Warszawie.

Drugiego dnia rano – zbieramy obozowisko.

1

Córka 4klasistka jako syrena okrętowa. Wiosłuje Tomek, szef wyprawy.

2

Na Żabi Staw, atrakcję okolicy natrafiłem przypadkiem biegnąc po samochód drugiego dnia przez środek nieznanej puszczy.

3

A na koniec telegraficzny skrót, jak na pasku w TVN 24. Dziś pierwszy dzień pracy w Newsweeku. Miałem potężny stres, jakbym musiał zmienić nagle środowisko z lądowego na wodne. Ale już wiosłuję, pracuję właśnie nad pierwszym tematem.

W środę próbowałem zamęczyć Uniqę na treningu siły biegowej. Np. konkurs w dziesięcioskoku żabką. Czułem to jeszcze w niedzielę na krosie po Lasku Bielańskim. W tę środę powtórka, żeby to nie był incydent, tylko trening.

Za dwa tygodnie biegnę w Maratonie Mazury. Czy ktoś jeszcze się wybiera?

Sporo podopiecznych wybiera się na nasz partnerski Półmaraton w Radomiu. Ja na 99 proc. nie dojadę, bo będziemy wtedy wylatywać na wakacje. W ciepłym kraju powspominamy sobie pływanie w Warcie, tak jak Podblog wspomina Rzeźnika.

Updated: 3 czerwca 2013 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.