Nie biegałem. Wcale nie przez zakwasy po Siennickiej (patrz wczoraj), nie taki diabeł straszny. Tylko ze zwykłej niewyróbki. A na koniec zdarzyła nam się historia z lampą. Miałem wyjść na trening rano, ale odsypiałem nocną pracę. Po śniadaniu ubrałem się w dres i poprawiłem tekst, który kończyłem w nocy (o dzieciach i ich telefonach komórkowych). Posłałem go do gazety, zrobiłem jeszcze parę pracowych rzeczy i okazało się, że na bieganie już za późno. Pojechaliśmy z Moją Sportową Żoną do jubilera, żeby związać się srebrnym węzłem zanim dojdziemy do złotego. I na obiad do góralskiej knajpy, żeby nadać ceremonii jakiś charakter. Potem już z córką przedszkolakiem wpadliśmy do Ikei po krzesła do kuchni, a do Obi po lampę stojącą. Nawet ładną znaleźliśmy. Tyle, że w domu okazało się, że podstawę ma porysowaną, jakby każda z klientek postanowiła odcisnąć na niej ślad swoich szpilek. Załadowałem lampę do samochodu, żeby ją oddać. A w samochodzie lampa pękła na pół. I zamiast lampy mamy teraz niezły pasztet (w reklamacji). A z planów biegania wieczorem wyszły nici. Pobiegam w piątek, chociaż to nierozsądne, bo w sobotę zawody. Ale nie znoszę odpuszczać treningów. Zresztą wieczorem było sportowe zamknięcie dnia – godzina badmintona na hali. Fajnie się trzyma rakietę, kiedy człowiek czuje uścisk srebrnej obrączki na serdecznym.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.