Chciałem napisać dramatycznie, że choroba dziecka uwięziła nas w domu. Ale tak naprawdę spowodowała tylko, że musimy wychodzić na zmianę. Jednak się da.
Wstałem w piątek o świcie, żeby zdążyć z poprawieniem tekstu (ciągle się wałkuje temat powracających) przed bieganiem. A niedługo po mnie wstała córka przedszkolak, co już było podejrzane. Podrzemała jeszcze z Moją Sportową Żoną, po czym MSŻ wyczuła, że ma w łóżku gorący piecyk. Trzydzieści osiem pięć.
I staliśmy się na kilka dni ludźmi przykutymi do domu. Najpierw MSŻ wyszła do pracy, a ja podawałem córce przedszkolakowi picie. Jak tylko wróciła, ja poleciałem na bieganie. Byłem umówiony przed południem z biegającym szefem na trzydziestkę. To jego pomysł, żebyście nie myśleli. Szefowi już nie tak daleko do dwóch trzydziestek, a zobaczycie, że na półmaratonie złamie godzinę trzydzieści.
Wypadł nam trening w ostatnim dniu zimy. Mróz jeszcze szczypał, niebo było bure jak kocur, wiało, a na koniec przywaliło gradem. Próbowaliśmy pobiegać w Lesie Kabackim, ale pośniegowa breja zmusiła nas do urban joggingu. Polecieliśmy więc spod lasu przez Wilanów i Siekierki do centrum "odprowadzić" biegającą redaktorkę działu krajowego (18 km w tempie 5:35 na kilometr). A potem jeszcze 12 km do samochodów pod lasem tym razem w tempie 4:50. Dla biegającego to za szybko, ale nie mam już siły łapać go za lejce, w końcu to szef. Dla mnie tempo było w sam raz, mocny pierwszy zakres. Na koniec zrobiliśmy trzy jednominutówki w tempie po 3:45.
Wiecie po co ja to piszę? Nie żeby zaszpanować, tylko pokazać ideę tego treningu. Bo w planie treningowym dobrze jest mieć ideę. A potem do niej dobieramy środki treningowe – czy to interwały, czy podbiegi, czy wybieganie w takim czy innym tempie.
Piątkowa idea była prosta: długie wybieganie, ale żeby tempo nie spadało, a na koniec przypomnienie organizmowi o co walczymy.
Sobotnia idea była taka: wbijamy organizmowi do głowy, o jakie tempo nam chodzi i staramy się je trochę podkręcić. W pierwszym dniu wiosny klimatycznej zrobiłem trening raz, dwa, trzy. 1 minuta szybko, 2 szybko, 3 szybko – przedzielone minutowymi odcinkami truchtu, powtarzamy to trzy razy, a między jedną serią a drugą jest dodatkowa minuta. Gdyby ktoś początkujący chciał naśladować, niech robi 2-4 minutowe przerwy, żeby tętno spadło. Bo idea jest taka, żeby szybkie odcinki biegać szybko, a w czasie truchtu dość mocno wypocząć, żeby do następnego odcinka ruszyć z niskiego pułapu zmęczenia.
Córka przedszkolak dostawała na przemian skoków gorączki (wtedy podsypiała) i napadów znudzenia, bo ile można oglądać kreskówek, słuchać bajeczek, które czytają rodzice albo grać na laptopie w szachy lub Clifforda. Po południu posłuchała Beatelsów z mojej biegowej empetrójki, a potem z nieposkromioną ciekawością poprosiła, żeby jej puścić coś z kasetowego walkmana. Cha, cha, cha, pamiętam, że kiedyś tak samo fascynował mnie patefon z tubą.
Niedziela była dniem bez treningu, za to rano byłem gościem. Gościem Kamila w radiu pogwarzyliśmy o bieganiu. Największa przeginka Kamila, to propozycja, żeby rozciągać oba czworogłowe uda jednocześnie podczas klęczenia w kościele. Moja, to podobno porównanie, że ciało od biegania robi się takie jędrne jak piersi w systemie bra coś tam, który widzieliśmy z MSŻ w telezakupach.
Nie oparłem się jednak słońcu, serce mi się wyrywało na dwór. I jedną siedmiokilometrową sprawę na Ursynowie załatwiłem na rowerze, żeby chociaż trochę się poruszać. To taka przyjemna choroba: uzależnienie od ruchu.
Dziś byłem umówiony z profesorem od serca, mieliśmy rozmawiać do dwóch tekstów sportowych. Ponieważ MSŻ od rana miała zajęcia musieliśmy wziąć do córki przedszkolaka opiekunkę. Więc co to za problem, żeby opiekunka przyszła godzinę wcześniej i żebym mógł zrobić na Agrykoli zaplanowane wcześniej podbiegi z Kamilem i biegającym szefem.
Chwaliłem się ostatnio, że biegałem 500 m podbiegu po 2:04. Dziś nowa życiówka – 1:49. Kamil i biegający też złamali dwójkę. Oj będzie się ścigało na półmaratonie. W kategorii dziennikarzy jest już ponad 30 osób. A do startu miesiąc.
W niedzielę był półmaraton w Wiązownie. Po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy przy ładnej pogodzie. Ale nie miałem motywacji, żeby się tam wybrać. A biegł ktoś?
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.