Kiedy już mistrz Robert Korzeniowski skończył karierę cieszył się na antenie radiowej jak dziecko. Że wreszcie może pojeździć na nartach. U nas radio w samochodzie nie działa. Na szczęście działa już pasek klinowy, pompa czegoś i alternator, a nawet wymieniony został łącznik przy tłumiku, więc znów jeździmy a nie buczymy. Wsiedliśmy rano w tę rakietę i pojechaliśmy do Kluszkowców z córką przedszkolakiem. Córka przedszkolak nauczyła się na nartach w zeszłym roku, tak jak ja. Nie dotarliśmy na miejsce bo za Łopuszną był chyba wypadek (we mgle) i megakorek. Więc skręciliśmy do Białki Tatrzańskiej. A tam zamiast na obleganą przez tłumy ceprów Kotelnicę podjechaliśmy na mało znany nieduży wyciąg między szosą na Nowy Targ a szosą na Niedzicę. Krótki, łagodny, przedszkolny stok. Ja mogłem sobie spokojnie doskonalić technikę, Moja Sportowa Żona robiła za rodzinną instruktorkę (czyli to co na co dzień), a córka przedszkolak przypomniała sobie co to znaczy zjeżdżać na nartach. Na szczęście przypomniała sobie już po dwóch zjazdach. Pośmigaliśmy ponad dwie godziny, a na koniec córka płakała, że już trzeba wracać. Najprzyjemniejsze łzy dla rodzica. Tego szczęścia był pozbawiony latami mistrz Robert Korzeniowski. Pewnie narciarstwo rozwija inne grupy mięśniowe niż chodziarstwo. A najpewniej ryzyko urazu dla zawodowca jest nie do przyjęcia. I to jest właśnie wyższość sportu amatorskiego nad zawodowym. Z kolei sport zawodowy ma tę przewagę, że mistrz ma taki obóz sportowy non stop. A nasz się niestety skończył i trzeba wracać do pracy.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.