Deszcze niespokojne potargały śnieg. Chociaż lepszym mottem na dziś byłby cytat z innej piosenki: ludzie listy piszą zwykłe, polecone. Miałem ochotę odwiedzić wreszcie Las Kabacki, z tydzień tam nie byłem. Ale jak sobie wyobraziłem te roztopy, to przepraszam. Pobiegałem po alejkach Ursynowa. Najpierw z siedem minut biegu w pierwszym zakresie (z kontrolą pulsometru, około 150 uderzeń na minutę). Potem skipy A (wczesnoszkolne nóżki pod brodę) po 70 plus wieloskoki (po 30) – sześć takich serii. I co z tego, że na chodniku wzdłuż ruchliwej ulicy Rosoła. Nie, już nie Rosoła, teraz Anody Rodowicza. Przynajmniej radni byli na tyle litościwi, że nazwali nowym słusznym imieniem tylko ten kawałek Rosoła, przy którym nie ma żadnych domów, więc obeszło się bez zmian adresów. Przepraszam przy tym Anodę Rodowicza, może moje ostrze jest niesłuszne, ale naprawdę mam alergię na te prawicowe nazewnictwo od czasu zabrania ludziom Ronda Babka, a wcześniej ulicy Stołecznej. Robiłem więc dziwne podskoki na Anody Rodowicza. Sprawdziłem sobie teraz w necie, kto to był Anoda Rodowicz – powstańczy dowódca, którego po wojnie zabili komuniści. Cześć jego pamięci. I współczucie dla ludzi, którzy w młodości nie mogli sobie ćwiczyć skipów A, tylko walczyli z karabinem. Tylko ja bym nie chciał już nieustannego upamiętniania bohaterstwa. Na cmentarzu bym przecież nie robił skipów, a teraz wyszło, jakbym robił. Wolałbym biegać po Wiosennej albo Niemena. Mam tak samo jak ty miasto moje, a w nim plątaninę bohaterskich ulic. Na Anody Rodowicza też roztopy, więc skarpetki przemoczyłem. Po skończonych skipach przebiegłem się kontrolnie na wymierzonym na asfalcie dystansie kilometra. Kiepsko, tempo gorsze niż ostatnio na śniegu. Czyżby efekt uboczny niedzielnego kaca? Przed powrotem do domu zrobiłem jeszcze sześć 20-sekundowych przebieżek z taką samą przerwą w truchcie. Mam nadzieję, że takie magiczne aptekarstwo ma sens. A w domu (bo dziś pracowałem głównie przy domowym komputerze) zrobiłem fajny żart. Moja Sportowa Żona wracała z porannych zajęć i zadzwoniła do drzwi. Chwyciłem Skubiego (maskotkę Scooby Doo z ulubionej kreskówki córki przedszkolaka), uchyliłem drzwi, wystawiłem psa i zacząłem na nią szczekać. Tylko, że to był listonosz.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.