Najwięcej adrenaliny dostarczyła mi dzisiaj Moja Sportowa Żona. W sportach automobilowych.
Zawodowcy trenują sześć dni w tygodniu, a nie jestem pewien czy przypadkiem nie siedem. Minimum ruchowe to trzy razy w tygodniu. Moja norma – pięć. Nie tylko dlatego, że nie chciałoby mi się biegać codziennie, ale też dla regeneracji organizmu.
Jak układacie sobie plany treningowe, to dobrą zasadą jest, żeby starać się składać jak najczęściej takie trzydniówki: 1. długie i wolne bieganie, 2. krótkie i szybkie, 3. odpoczynek. Dziś był właśnie odpoczynek. I dobrze, bo pogoda okrutnie nie sprzyjała.
Ranek poświęciłem na obliczenie własnego PIT-u 37. Potem do bankomatu wyjąć środki finansowe na haracz dla urzędu skarbowego, na pocztę (zrobiliśmy z córką przedszkolakiem spacer na nogach, żeby chociaż trochę się ruszyć) i pod dom, do samochodu. Tam miała zaraz zejść MSŻ, mieliśmy pojechać do pewnego szwedzkiego sklepu na I kupić córce przedszkolakowi krzesełko. A sobie wreszcie komplet normalnych sztućcy, a nie taką zbieraninę.
Wsiadam do samochodu, a samochód nie zapala. MSŻ zostawiła go na włączonych światłach. A naszemu francuskiemu autku na P wystarcza godzina na wyczerpanie akumulatora do cna. Maratonu by nie przebiegł.
Nie poddaliśmy się od razu. Linka holownicza i MSŻ wsiadła do naszego lokalnego gruchocika na F, żeby mnie pociągnąć. Ruszyliśmy i w tym momencie zorientowałem się, że w zasadzie nie mam hamulca. Pedał jakby z drewna. A MSŻ jedzie, formuła ułańskiej fantazji. No jak nic wjadę jej zaraz. Zacząłem rozpaczliwie hamować ręcznym, a MSŻ ciśnie gaz zadowolona ze swojej mocy. Puściłem ręczny, zarzuciło mnie na osiedlowej uliczce, siwy dym spod kół się wydobył. I nic, MSŻ daje czadu. Zacząłem otwierać drzwi, żeby jej dać znać, że coś nie tak. Na szczęście MSŻ uznała, że doszedłem, delikatnie przyhamowała. A mój drewniany hamulec jednak zadziałał.
Wyskoczyłem z samochodu w złych zamiarach, ale sekundzie nas to rozbawiło. Zepchnęliśmy samochód – bo to chyba oczywiste, że nie zapalił – na bok, do sklepu pojechaliśmy gruchotkiem. Przegadaliśmy jednak w drodze wszystkie objawy, podobne sytuacje, sposoby zaradcze. I po powrocie powtórzyliśmy manewr z ciągnięciem, samochód zapalił w 5 sekund.
Jaki jest morał z tej historii długiej jak półmaraton? Kiedy emocje przesłaniają ci trzeźwe myślenie, popełniasz błędy i nie osiągasz rezultatów.
Jesteśmy na jutro umówieni z Dzikim, żeby pogadać o bieganiu maratonów (on nie robił tego od dekady). Najważniejsze na ten temat jest właśnie w poprzednim akapicie.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.