Krótki kurs, jak zrobić treningi, kiedy kompletnie nie ma na to czasu. Wyszło idealnie: siła, wytrzymałość i szybkość.
Na początku był piątek. Dzień, w którym doceniłem, że mam wolny zawód. Rano popracowałem, potem był obiad w gazecie z Moją Sportową Żoną, potem jasełka w przedszkolu, potem Fasolki, potem córka licealistka i wieczorna coroczna okołowigilijna impreza działu reportażu. A trening? Na Fasolkach. Mam wtedy niecałą godzinę i 500 metrowy podbieg pod bokiem.
Zrobiłem siłę, bo tej zimy postanowiłem robić więcej siły. Czyli podbiegi (skipy są w pierwszym treningu siłowym w tygodniu, a ten był drugi). Wyznaczyłem sobie minutowy odcinek, około 250 m. Bo na dłuższe podbiegi mam teraz za mało mocy – biegam je zbyt wolno i efekt treningowy jest słaby. Zrobiłem sześć powtórzeń. A na koniec raz wbiegłem sobie całe 500 metrów, tempo trochę słabsze niż maratońskie, ale generalnie nieźle. 35 minut biegania, rozciąganie na Fasolkach zanim wyszła córka przedszkolak.
W sobotę kompletnie nie miałem jak zrobić treningu, bo MSŻ rano miała zastępstwo, potem konwencję fitness, a potem to już był wieczór. Nie lubię biegać wieczorami.
Rano w przedszkolu był bal przebierańców. Przebraliśmy więc córkę przedszkolaka za księżniczkę z diademem i różdżką. Bal trwał dwie godziny z hakiem. Tyle, co moje długie wybieganie w pierwszym zakresie. Córka przedszkolak balowała, a ja biegałem. Wziąłem pulsometr i pilnowałem tętna między 147 a 150. Tempo wyszło z tego ładne, rzędu 5:20-5:30 na kilometr. Po Lesie Kabackim, w mrozie i śniegu, pięknie. Rozciąganie – na sankach z córką przedszkolakiem. Bo po raz pierwszy wybraliśmy się w Warszawie na sanki, taka w tym roku wreszcie zima.
Niedziela to dzień bez biegania. Byliśmy umówieni ze znajomymi na wystawę Sport i Szpinak w Pałacu Kultury. Rewelacja, idźcie. Córka przedszkolak zobaczyła model żył zatamowanych cholesterolem, więc już rozumie, dlaczego nie pozwalamy jej obżerać się chipsami. A wszyscy świetnie bawiliśmy się gasząc żabki albo grając w grę komputerową sterowaną przez kamerę. Na koniec MSŻ błysnęła, bo jako jedyna potrafiła przejść po czterometrowej długości linie.
W poniedziałek rano miałem kaca, że tak mało popracowałem w piątek, więc rano spisałem czwartkową rozmowę z biegaczem. Nie starczyło mi więc czasu na trening przed zebraniem. Więc co? Więc pobiegłem na zebranie. Chciałem zrobić w drodze siłę biegową, ale spisywanie zajęło mi więcej czasu niż sądziłem i musiałem zrobić trening szybkości. A raczej wytrzymałości szybkościowej – półgodzinne BNP. Zacząłem od kilometra w 4:50, tak przebiegłem pierwsze 10 minut, potem było kolejne 10 w tempie 4:30, a na koniec 8 minut po 4:10 czyli blisko tempa na maraton. Obawiam się, że trochę za wolno, chyba powinienem dojść raczej do tempa z dychy. Ale nie umiałem.
Rozciągania jeszcze nie zrobiłem. Chyba że trochę sobie zaliczę rozciąganie łydki podczas wchodzenia po schodach. Zauważyliście, że można iść po schodach normalnie albo sportowo. Sportowo można w dwóch wariantach. Albo wybijając się z nogi stawianej na wyższym stopniu – wtedy wzmacniamy staw skokowy. Albo doprowadzając do przeprostu kolana w nodze stawianej na niższym stopniu – wtedy rozciągamy mięsień brzuchaty łydki, ścięgna podkolanowe i achillesy.
Teraz jest poniedziałkowe popołudnie, a po pracy czeka mnie wyprawa z córką przedszkolakiem na basen. Tak się złożyło, że mam do wykorzystania godzinę pływania z grudniowego karnetu, więc dziś jeszcze czeka mnie trochę rekreacji w wodzie.
Lubię się tak zanurzać w sporcie. Jak ryba w rekreacji.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.