Jak biegać na mrozie? Tak samo.
Temperatury takie, jakich jeszcze w historii tego bloga nie było. Minus dziesięć to norma, ostatnio biegałem przy minus trzynastu, rekord odnotowany w komentarzach pod blogiem to minus 22 i to przez osobę, która wybiera się właśnie na maraton w ciepłych krajach. Ot paradoks.
Każdy już na sobie doświadczył jak biegać przy takiej temperaturze. Po prostu. Ubrać się i biegać.
Spróbuję nie zniżyć się do poziomu telewizji śniadaniowej, która teraz zaprasza codziennie eksperta – znaną himalaistkę albo zdobywcę bieguna – i pyta, jak się ubrać na zimno. A ekspert całkiem serio opowiada, żeby założyć kurtkę, czapkę i to wszystko, czego dzieci ucząc się w przedszkolu. Powiem wam tylko, że na wtorkowe bieganie w minus trzynastu stopniach ubrałem się normalnie – grube spodnie dresowe, podkoszulek, bluza polarowo-techniczna i cienka kurteczka, czapka, rękawiczki. Gdybym pomyślał, to jeszcze nasmarowałbym policzki tłustym kremem. Ale nie pomyślałem, więc trochę podmarzłem. I tyle.
Oddychamy normalnie, a normalnie znaczy ustami. Nosem się nie da, to już lepiej sobie dać spokój z treningiem albo zrobić bieganie po schodach, jeśli się mieszka w odpowiednio wysokim bloku.
Czy to niezdrowe? Nie wiem, nie jestem lekarzem. Ale wiem, że jeśli człowiek powoli przyzwyczaja swój organizm do biegania – wysiłku, zimnego powietrza wlatującego do gardła, przemoknięcia albo przegrzania – to go to nie zabije, tylko wzmocni. A to jest chyba najgłębszy sens bycia biegaczem – być mocnym, nie pozwolić by ciało sflaczało, póki duch się pręży.
We wtorek wypada u mnie średnio długie wybieganie – czyli godzina spokojnego biegu z tętnem do 150, tzw. pierwszy zakres. Tempo wyszło 5:15 na kilometr, jak na śnieżne podłoże nieźle. Zrobiliśmy to w Lesie Kabackim razem z Kamilem, na początku poopowiadałem mu co gryzie Moją Sportową Żonę, a potem zamarzły nam twarze, więc już nie mówiliśmy. Zresztą we wtorek MSŻ gryzło już niewiele, proces adaptacyjny przebiegł burzliwie, ale nadzwyczaj szybko.
W środę normalnie biegam szybkie odcinki, ale ponieważ szybkość w tym tygodniu była w poniedziałek, to zrobiłem poniedziałkową siłę. Naprawdę nie szykujemy się do olimpiady i przy tej zabawie w sportowców można sobie trochę poprzestawiać klocki. Najpierw 20 minut skipów i wieloskoków w Lasku Bielańskim, potem sześć półminutowych podbiegów, ostatni najszybszy, a na koniec kwadrans biegu w średnim tempie.
W środę jest jeszcze tenis z MSŻ, ale tak się wybiliśmy z normalnego cyklu przez święta, że na śmierć zapomnieliśmy, przypomniało nam się dopiero po zajęciach. Nadrobimy to chyba w weekend.
Dziś dzień bez biegania. Ale rozmawiałem (zawodowo, do reportażu) z niezłym biegaczem amatorem też Wojtkiem, też S. i też z Warszawy. Twarzą w twarz, co było o tyle nowe, że na zawodach zwykle oglądam jego plecy. Wojtek prawie nie biega kilometrówek. Szybkość ćwiczy na zdecydowanie krótszych odcinkach – 400 m, 200 m, a nawet 100 m. Muszę to przemyśleć, bo setek dotąd nie biegałem.
A teraz jest środek nocy, MSŻ śpi przed jutrzejszymi porannymi zajęciami, a ja wróciłem właśnie z korporacyjnej siatkówki. Czuję, że puenta dzisiejszego odcinka wisi jak piłka nad siatką. I niech tak zostanie.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.