orkiestra – 13 stycznia 2008

Trzy dni różnego biegania. W tym dwa z wartościami prorodzinnymi. Piątek rano, dzwoni telefon. To Bartosz, upewnia się, czy będę. Będę, załatwiam w pracy, co mam do załatwienia i o 14.35 melduję się na Agrykoli. Niewarszawiakom wyjaśniam, że to uliczka koło Łazienek, na której jest 540-metrowy podbieg. Daniel mierzył GPS-em. Spotkaliśmy się we trzech na rytualne podbiegi. Kiedy biega się je razem, to siłą rzeczy człowiek się ściga. Robi się z tego trening siłowy do kwadratu. Namówiłem Daniela na cztery serie skipów (to co zawsze – 60 dwukroków "kolanka pod brodę", 60 "pięty do pupy", 30 skipów B czyli wykopy jak przy jeździe na rowerze wodnym) i wieloskoków (30 dwukroków). Bartosz nie miał ochoty na takie wydziwianie, towarzyszył nam truchtem. Zrobiliśmy wszystko na nielegalu, bo w Łazienkach nie można biegać po godzinie 10 rano. Zakaz i już. Piszę o tym głośno, w razie gdyby dyrekcja chciała mnie ścigać. To się nazywa obywatelskie nieposłuszeństwo. Co to za chory absurd, że mogą spacerować rodziny, zakochane pary, jednostki, a nie wolno biegać. A jakby ktoś szybko szedł? Dyrekcja powinna kontrolować, czy nie występuje faza lotu. Po skipach i wieloskokach – cztery podbiegi. Pierwszy w około 2:25, ostatni ja zrobiłem w 2:01, Daniel dwie sekundy wolniej, a Bartosz dwie szybciej. Się ścigało. Trening siły biegowej zaliczony, w sumie godzina biegania. W tygodniowym planie zostało mi jeszcze półtorej godziny w sobotę. Najpierw zrobiłem 40 minut w towarzystwie córki przedszkolaka na rowerze. Co to się porobiło, żeby w styczniu zamiast na sanki wychodzić na rower? A potem, zaraz po odprowadzeniu córki przedszkolaka na górę, dorobiłem jeszcze 50 minut treningu. Miałem wyrzuty sumienia, że pierwsza część była zbyt truchtana, więc wymyśliłem, że robię BNP – Bieg z Narastającą Prędkością. Genialny, cudownie męczący i nadzwyczaj efektywny środek treningowy. Spod domu ruszyłem nieco szybciej niż w prorodzinnej części treningu. Dobiegłem do Lasu Kabackiego, gdzie wyszło mi na wymierzonym odcinku, że biegnę kilometr w 5:06 i to po lodzie. Wtedy przyspieszyłem, a kiedy znów znalazłem się na asfalcie przyspieszyłem tak, że naprawdę to poczułem, myślę, że do około 4:30. Ostatni kilometr na oko jeszcze szybciej. Nie mam GPS-u, więc nie jestem pewien, czy zrealizowałem założenia, ale sądząc po wilgotności koszulki (120 procent), chyba trening był mocny. Skończyłem lekkim truchtem, serią podskoków, wymachów rąk i parominutowym rozciąganiem. Piszę o tym w osobnym akapicie, żebyście tego nie zaniedbywali. Tak jak np. ja w piątek. W niedzielę było wolne. Z czystym sumieniem mogłem pojechać do miasta po czerwone serduszko. Zabrałem córkę przedszkolaka z rowerkiem i zapisaliśmy się na happeningowy (nie wyścigowy) bieg Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Taka przebieżka w towarzystwie dwóch tysięcy ludzi po Marszałkowskiej, Świętokrzyskiej, Jana Pawła (niewarszawiakom wyjaśniam, że to ulice w samym centrum miasta, pozbawione podbiegów) to niezła frajda. Zdumiewa tylko trochę, że na czwartym kilometrze 80 proc. startujących miało siłę tylko na marszobieg. Fajnie było pobiec też w Wielkiej Orkiestrze. Róbta co chceta – na przykład przebiegnijta przez miasto. Wszyscy włączyliśmy się w, jak by to ujął ojciec Rydzyk, dobre dzieło. Córka przedszkolak była masowym bieganiem zachwycona. Na mecie chciała jeszcze. Na trasie w ogóle mnóstwo rodziców z dziećmi. Ciekaw jestem, kiedy ta konserwatywna prawica zrozumie, że to właśnie są wartości prorodzinne. A nie gotowanie całe życie za słonej zupy, pacierz przed obiadem, a łomot po obiedzie. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.