RPA – 13 czerwca 2008

Myślicie o meczu z Chorwacją? Ja nie, od południa jestem myślami przy meczach z Czechami, Słowacją, Słowenią, Irlandią Płn. i San Marino. Czyli przy eliminacjach Mundialu 2010 w RPA.

Półtorej godziny biegania – to jest to czego potrzeba, żeby wypocić z siebie całe rozgoryczenie. Nigdy nie odczułem naprawdę tego "odstresowania" na treningu biegowym. Aż do dziś. Rano jedną półkulą czytałem w internecie o dopingu i nowinkach technicznych w strojach sportowych (do tekstu, który piszę), a drugą przeżywałem wczorajszy dramat. Będę upierał się, że dramat. Bo rzecz nie w sprawiedliwości dziejowej (piłka bywa niesprawiedliwa), nie w pomyłkach sędziowskich (mówią, że nasza bramka padła ze spalonego, pamiętam za to niedawno, jak sędzia nam odgwizdał spalony przy jakiejś strzelonej na wiosnę bramce), nie w tym, czy i w jakim stopniu Lewandowski przekroczył przepisy (bo takich przekroczeń zdarzają się dziesiątki w czasie meczu) – tylko w tym wejściu sędziego jak z greckiego dramatu. Jakby sędzia chciał pokazać, że do niego należy główna rola. I że mecz bez puenty nie nadaje się do wystawiania w teatrze.

Koniec. Wczoraj myślałem (serio), że to koniec mojej miłości do piłki. Dziś nie mogę się doczekać tego, co będzie. Nie w poniedziałek, z Chorwacją i tak przegramy, bo jesteśmy za słabi, a ile karnych dostaną Austriacy od sędziego przeciw Niemcom, to się okaże.

Wczoraj w pisałem o Robercie K., tym od chodzenia. Kiedy sędziowie dawali mu czerwone kartki, tak się wziął za swoją technikę, za możliwości, że potrafił sunąć jak maszyna szybkobieżna na gąsienicach. I kartki przestały mu być straszne, zawsze mógł trochę zwolnić, a i tak wygrywał.

I tędy droga. Chłopaki zobaczyli w jakim są miejscu, a teraz do przodu. Tym razem widać światełko w tunelu z tym samym trenerem, że nauczy ich więcej, lepiej. Nie musimy wracać do etapu szukania selekcjonera. Mamy się z czego odbić i wierzę, że odbijemy się do góry.

Do swoich treningów też podchodzę teraz z optymizmem. Dziś było półtorej godziny – do Lasu Kabackiego, a potem po samochód, który został po wczorajszym meczu na Kabatach (dwa piwa). Wziąłem pulsometr, bo zamierzam pilnować, że jak ma być pierwszy zakres, to górna część górnego zakresu (tętno u mnie ok. 145-150), a nie na granicy truchtu (czyli ok. 140). I jest pięknie. Pobiegałem po małych leśnych ścieżkach, które się zwykle omija, a na koniec wbiegłem na wymierzoną trasę na trzy kilometry. Każdy wyszedł mi po 4:46-4:48. Naprawdę jestem zadowolony, parę dni temu to było wolniej.

Ostatnie minuty poświęciłem na przebieżki. Sześć razy 30 sekund żywo (tętno rosło do 160-165 czyli do górnej części drugiego zakresu), a potem spadało przez 30 sekund truchtu do 137. To takie konieczne przetrzeźwienie po długim, wolnym treningu.

Na sam koniec powinno być rozciąganie. Ale nie zrobiłem, przyznaję się bez bicia.

Po południu miałem spotkanie do tekstu z lekarzem sportowym z pewnej kliniki. Obiecał mnie wsadzić w przyszłym tygodniu do wanny z lodem, tylko poradził, żebym nie przychodził na zabieg w marynarce, ale żeby sobie polatać wcześniej, rozgrzać się, zmęczyć. To nie będzie mój pierwszy wywiad w dresie, ale pierwszy raz na życzenie rozmówcy. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.