Przez dwie godziny Borys Szyc tłumaczył się, dlaczego boi się żyć. Czyli co ma teatr do sportu. Właśnie wróciliśmy z teatru. W sztuce ‚Udając ofiarę’ (Teatr Współczesny, Warszawa) nie ma żadnych akcentów sportowych. Może poza tym, że jedna scena rozgrywa się na basenie. Ale Szyc – a konkretnie grany przez niego Wala – od małego bał się wody i nigdy nie brał slipków na zmianę, żeby nie musieć pływać. Byliśmy na sztuce ze znajomymi. I wszyscy razem z Moją Sportową Żoną wypytywali mnie, jak mi się podobało w teatrze. Zupełnie jakbym przesiedział ostatnie 40 lat w poczekalni wybudowanego przez inżyniera Karwowskiego Dworca Centralnego w Warszawie. Jakbym pierwszy raz w życiu zetknął się nie tylko ze sztuką teatralną, ale sztuką w ogóle. Dobrze, że przed wejściem nie próbowali mi zarekwirować szalika Legii i trąby kibica. Jeśli ten ostatni żart był nieczytelny, to wyjaśniam: nie zwykłem zabierać do teatru szalika Legii ani trąby. Ale dziś trochę czuję potrzebę tłumaczenia, że nie jestem wielbłądem. Na pytania po spektaklu, jak mi się podobało i czy jeszcze kiedyś pójdziemy nie darowałem sobie i zaproponowałem, że owszem, ale z kolei na jesieni, jeśli Legia zakwalifikuje się do europejskich pucharów, to może wybierzemy się razem na mecz. Jeśli ten żart był nieczytelny, to wyjaśniam, że nasi znajomi są całkiem asportowi. Ok, przyznam się, że teatr nie jest moją pasją. Ale kibicowanie piłkarzom na stadionie nudzi mnie śmiertelnie. Byłem parę razy, służbowo zresztą, na meczach ligowych, zwykle nie widziałem strzelonej bramki i odruchowo czekałem na powtórkę. Tylko się tak zastanawiam, czy sport i sztuka się wykluczają. W jakim promilu pokrywają się grupy bywalców teatrów i stadionów? Ilu widzów założy rano dres i pójdzie pobiegać? I dlaczego te ścieżki tak słabo się splatają. Bez teatru mogę żyć, podobnie jak święta wielkanocne (ani Bożego Narodzenia) nie są mi potrzebne do życia na co dzień. Bez sportu nie da rady i ostatnio wychodzi na to, że co dzień. Dziś był odpoczynek od biegania przed ciężkim poniedziałkowym treningiem. Ale nie darowałem sobie odrobiny ruchu. Kiedy MSŻ poszła na szkolenie fitness, na mnie i córkę przedszkolaka spadło poświęcenie palemki. Chociaż mamy kościół pod domem, to jeździmy do Dominikanów, tam w surowych cegłach można mieć ciut większą nadzieję, że ksiądz w białym habicie rzeczywiście kontaktuje nas z Bogiem. I do kościoła przejechaliśmy się na rowerze z fotelikiem. Perfekcyjne połączenie sacrum i profanum.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.