tydzień sportu – 6 lutego 2009

Tydzień sportu. Już opowiadam.

Wtorek. Rano bieganie, godzina powoli, na koniec trzy przebieżki po minucie. Przerwy w truchcie robię też minutowe, bo mi tętno spada, ale zwykle ludziom spada przez 2-3 minuty. Te przebieżki to ważna sprawa, poczytałem sobie właśnie o tym u Skarżyńskiego – przywracają dynamikę biegu. To delikatne przypominanie organizmowi, co się będzie działo na zawodach.

Dobiegłem po tych przebieżkach na kort tenisowy, gdzie podjechała już Moja Sportowa Żona po porannym fitnessie. Poodbijaliśmy sami, bez instrukora. Wyciągnęliśmy nasz rekordowy wynik ilości odbić z 25 do 27 odbić. Śmieszne? Dla nas duży fun.

Potem ostatnie narady nad Wentą, jak go opisać, żeby było ciekawe dla niesportowców. Bo to większość wśród czytelników gazety przecież. Pisałem do głębokiej nocy, w środę rano oddałem i pojechałem do gazety zjeść obiad z MSŻ i po wyrok w sprawie tekstu. Wyrok w zawieszeniu: niektóre punkty dobrze, ale reszta to nudziarstwo, popraw, Wojtek, popraw.

Z gazety MSŻ wróciła samochodem, a ja popracowałem i wróciłem biegiem. Powinna być siła, ale zrobiłem zamiast tego szybkość, bo stwierdziłem, że siły to ja będę miał dosyć pod koniec tygodnia w Rabce. Dwa razy po 3 km jak najszybciej dam radę. Tempo wyszło po 4:05 (pierwszy odcinek) i 4:04 (drugi). Trochę wolno, ale dobrze, że drugi szybszy. Przerwa – 3 minuty w truchcie, chociaż radziłbym zrobić przerwę 5-6 minut.

Do Wenty mogłem usiąść dopiero wieczorem, bo po południu były Fasolki. Ale człowiek nie automat, byłem strasznie całym dniem zmęczony. Położyłem się, wstałem w czwartek o świcie (5:30), poprawiłem, nowy wyrok: dajemy.

I w tym radosnym nastroju wsiedliśmy w samochód do Rabki. Czwartek to dzień bez biegania, mam wyrzuty, że nie zrobiłem grzbietów i brzuszków. Obiecałem robić dwa razy w tygodniu, przez dwa tygodnie mi się udawało. Sorry, człowiek nie automat.

Dojechaliśmy na późny wieczór, bo straszna mgła od Kielc do Lubnia, dwie godziny jazdy po 50 km na godzinę. Dlatego nie napisałem czwartkowego odcinka w czwartek. Sorry, człowiek jw.

W piątek była kombinacja beskidzka. Najpierw narty na Maciejowej, córka przedszkolak już prawie nie płuży. Pogoda super, ciepło, raz sobie zjechałem bez czapki czyli z łysą pałą na wierzchu, żeby poczuć wiosenne smaganie wiatru. A śnieg się na trasie trzyma, Maciejowa to północny stok.

Z nart znów MSŻ w samochód, a ja w góry. Wbiegłem na Maciejową, pionowo, śnieżnie i w starych ślizgających się butach. Mordęga. Potem jeszcze trochę do góry na Stare Wierchy i na dół do Rabki, dwie godziny z małym haczykiem. Włączyłem urządzenie i złapałem sobie średnie tempo: kilometr w 8:15. Cha, cha, cha.

MSŻ wysłała mnie w tym tygodniu na badania, po tych skokach ciśnienia, kiedy przez cztery dni nie biegałem. Wyniki odebrałem przed wyjazdem. Jestem zdrowy, ale hemoglobina 14,0, dolna granica normy. To mnie martwi. Jak podnieść poziom, żeby się lepiej transportował tlen na zawodach?

W sobotę zawody kontrolne, kabacka dycha. Ja będę wtedy robił podbiegi na Krzywoniu. A wy? Pobiegł ktoś w Kabatach? I jak? 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.