Kiedy rezydentka na zebraniu informacyjnym powiedziala, ze nie da sie jednego dnia przejsc wawozu Samaria w jedna i druga strone, zaczelo mnie to naprawde kusic.
Wiec nie bede dzis pisal o godzinnym bieganiu po plazy na Krecie, bo plaza wszedzie jest taka sama, tyle ze tu krotsza, zeby potrenowac godzine trzeba bylo dodac nawrot i szesc serii skipow A oraz wieloskokow, zeby trening byl naprawde silowy. Ani o poltoragodzinnym wybieganiu z Katostalos do Stalos, przez gory do winnic, obok wiezienia o nazwie Golgota, na przedmiescia Chani i z powrotem wzdluz morza, wszystko w srednim tempie 5:23 z trzema 30-sekundowymi przyspieszeniami na koniec, po ktorym dotarlem do pokoju najbardziej spocony w zyciu, jakbym wlasnie wyszedl spod prysznica, a akurat pod prysznicem byla Moja Sportowa Zona. Acha, pisze bez polskich znakow, bo ich nie ma w kretanskim greckim komputerze. Nie bede tez pisal o podbiegach 6 razy 220 m przeplatane 6 razy 140 m po asfalcie tak goracym, ze przypominalo to trening na placu budowy.
Bede pisal o Samarii.
Z zapowiadanych sportowych wakacji niewiele wyszlo. Zamiast windsurfingu dla MSZ (ja nie umiem) wyszla wyprawa kajakiem na wyspe dwa kilometry od naszej plazy, bo windsurfingu w okolicy nie ma. Siatkowki plazowej tu nie znaja. Tenis? Podobno jest, ale nikt nic nie wie. Za to pogralismy w ping ponga, ale tylko raz, poniewaz ja wygrywam, a MSZ nie umie przegrywac, wiec nawet zamiana rol (ze ja zdobywalem punkty dla niej, a ona dla mnie) niewiele pomogla. Musze tu dwa slowa o mojej zonie, bo mamy fantastyczna podroz poslubna, smarujemy sobie ciala kremem z filtrem, odpoczywamy pelna piersia robimy zdjecia, niektore takie, ze ho ho, bede zamieszczal na blogu, jak je wrzuce z aparatu (prezent slubny skladkowy, dzieki wszystkim, ktorzy dolozyli cegielke) do komputera, tylko nie tego kretanskiego greckiego.
Za to wawoz Samaria przerosl nasze wyobrazenia. Ma 19 km (wierze wlasnemu GPS-owi bardziej niz Wikipedii) i jest trudno dostepny operacyjnie. Mozna dojechac droga do gornej czesci wawozu, zejsc na dol, ale tam na plaze doplywa tylko prom, nie ma drogi. I tak zrobilismy, widoki jak z Tatr, tylko takich greckich nas oczarowaly, ruszylismy w dol szybkim marszem. Warto przejsc 11 km do Skalnych Wrot, miejsca gdzie wysokie na 300 m (Wikipedia, GPS-em nie sprawdzalem) skalne sciany zblizaja sie do siebie na 3 m. I co dalej? Wrocic na gore po samochod, chyba. Nawiasem mowiac jazda wypozyczonym samochodem przez alpejskie serpentyny przy tutejszych przewyzszeniach byla ekstremalnie przyjemna.
Tylko ze mnie kusilo, zeby zaliczyc caly wawoz. A MSZ kusilo, zeby sie przeplynac promem. I wymyslilismy. Zeszlismy na dol w 4 godziny (rezydentka mowila, ze droga zabiera 5-6) robiac po drodze troche zdjec (jeszcze raz dzieki za zrzutke na aparat), potem MSZ poszla do promu, a ja zanurzylem symbolicznie reke w Morzu Libijskim i polecialem do gory. 19 km, 1250 m przewyzszenia. Najpierw jak rakieta, pierwsze 10 km bardziej plaskie w godzine z malym haczykiem. Dalej troche biegiem, a troche marszem, kiedy okazalo sie, ze bieg meczy trzy razy bardziej, a tempo jest zblizone. (Znacie cos takiego z koncowki nieudanych maratonow? Pogodzcie sie wtedy z porazka i maszerujcie.) Woda ze zrodelek po drodze, ile ja w siebie wlalem i atomow wodoru oraz tlenu, i baketrii, sam sie dziwie, ze tak sie zdrowo trzymam. Przed koncowka zaczelo mnie kusic zlamanie trzech godzin i udalo mi sie o poltorej minuty, finiszowalem po scianie jak pod wierzcholkiem Kasprowego, kilka zakosow i triumf na gorze.
Treningowo to nie bylo moze najlepsze. Ale w koncu czlowiek nie zawsze trenuje. I czasem ma tez zwyciestwa inne niz zyciowki. Samaria zdobyta.
sfx
2009/06/01 20:35:36
Wszystko jak w bajce… az milo sie czyta.
Brakuje tylko slowa o dniu dziecka :)… wiec wszystkim dzieciom wlacznie ze mna zycze wszystkiego najlepszego.
–
johnson.wp
2009/06/02 08:30:34
A mi bieg pod górkę się nie udał, bo lało w Karkonoszach cały weekend i jeszcze kilka dni na dokładkę. Powoli otrząsam się z depresji i teraz w planie półmaraton w Grodzisku Wlkp 14 czerwca, bo mój towarzysz będzie wolny dopiero w lipcu.
–
sfx
2009/06/02 09:26:46
U mnie plany to dwie piętnastki…
Sianów – 14 czerwca
Jarosławiec – 5 lipca
–
torex
2009/06/04 10:03:27
Miałobyć wyjaśnienie odnosnie skipów na blogu – można prosić?
Proszę uprzejmie, ponieważ przyszłym tygodniu zaczyna się odliczanie 16 tygodni do maratonu warszawskiego 🙂
–
biegofanka
2009/06/04 11:30:54
Gratuluję zdobycia kolejnego zakątku! A ja nie mogę doczekać się już biegania po polskiej plaży, uwielbiam nasze morze, zazdroszczę Ci sfx, bo dla Ciebie to pewnie widok powszedni, ja z przedgórza sudeckiego trochę kilometrów mam, ale jak zwykle, wybierzemy się na urlop nad nasz Bałtyk. A w ogóle w Polsce jest tyle pięknych okolic, gór i dolinek do podziwiania i biegowego zdobywania:)
–
sfx
2009/06/04 15:53:49
Ehhh… to morze… nigdy nie zamieniłbym go na góry… mógłbym być nad nim codziennie… i w zasadzie dość często udaje mi się słuchać szumu fal.
A właśnie bieg w Jarosławcu 5 lipca to połączenie asfaltu, lasu i plaży.
Ja nad morze biegam sobie w cotygodniowych rozbieganiach… ostatniej soboty z Koszalina przez Mielno do Łazów… w sumie takie 25km w pierwszym zakresie… a pojutrze dokładam do tego kolejne 3km.
A nad morzem właśnie trwa urządzanie mojego apartamenciku 🙂 w Grzybowie kolo Kolobrzegu.
–
biegofanka
2009/06/04 16:25:23
Sfx, po Twoim opisie już czuję ten zapach… i słyszę ten szum…super tak biegać po plaży wdychając nadmorski jod.
My już od kilku lat urlopujemy koło Międzyzdrojów i przy okazji załapujemy się na coroczny „bieg śniadaniowy” i mityng lekkoatletyczny ku czci Komara i Ślusarskiego w Międzyzdrojach:)