Przechodzę do Borussi. Jest tam już paru „naszych” – Lewandowski, Błaszczykowski, Piszczek…
Jesień 1991 r., w sobotę biegniemy z Dzikim po puszczy. Mówię, że widziałem w Gazecie Wyborczej ogłoszenie, że szukają dziennikarzy, ale ja się przecież nie nadaję, nie znam angielskiego. Dziki rozwiewa moje obawy, jak mgłę nad bagnem Cichowąż, idę w poniedziałek na rekrutację, a miesiąc później jestem już dziennikarzem Gazety Wyborczej.
Dwadzieścia jeden i pół roku. Tyle, ile zostało mi dziś do emerytury. Dział krajowy, codzienna pogoń za niusem, pierwsza w życiu czołówka ze zmian w Karcie Nauczyciela, informatory o reformie edukacji. I życie zbójeckie, zawadiackie, przyjaźń z Monty (po lewej) i Lizutem (za plecami), nocne rozmowy o życiu na dyżurach do północy. Rower jako środek transportu, bieganie do pracy.
Potem Gazeta na Plażę i dział promocji nakładu. Robienie sobie co poniedziałek jaj z pełną powagą, a w tygodniu poradniki o waloryzacji emerytur i symbioza myślowa z Grześkiem.
Reportaż. Reportaż. Reportaż. Wyprawy pod Przasnysz i rozmowy z nieznanym nikomu Palikotem w kawiarence koło Sejmu. Góralki umęczone przez mężów i olimpijczycy trenujący w Zakopanem. I bieganie – z biegającym szefem, z Polską, która zaczęła biegać. Sztafeta Polska Biega do Białegostoku…
Nie ma już biegającego szefa. I wielu rzeczy, które były – nie ma. Jest ciągle Real Madryt, ale skład nie ten sam. Jest Magazyn Świąteczny, nowa nadzieja, ale czasem nadzieja to za mało. Czasem potrzebne jest nowe wyzwanie.
I kiedy zadzwoni telefon z Borussi Dortmund – oczywiście na długim wybieganiu w kwietniowym śniegu dziwnego roku 2013 – to nie mówisz, że do końca życia chcesz grać w Realu. Tylko, że spotkasz się porozmawiać o transferze.
Biegałem z tym przez tydzień. Interwały z podopiecznymi w czwartek (była sztafeta, a ponieważ liczba biegaczy była nieparzysta, to mogłem dołączyć i zrobić solidny trening – sześć osiemsetek po 2:50-2:55). Real czy Borussia? Sobotnia Choszczówka, gdzie przegoniłem Maćka trójkołamacza, chociaż Maciek zaczął mocniej. Real? Niedzielne dwugodzinne wybieganie z Kamilem, gdzie na końcu wreszcie pobiegłem szybko: najpierw kilometr tuż pod pułapem tlenowym w 4:29, a potem kilometrowe przyspieszenie do 3:58 z tętnem 163, czyli o pięć kresek niższym niż moje maratońskie (a będę biegł o 10-15 sekund wolniej). To co? Borussia?
Borussia. Jest tam już kilku naszych. Tomek i Rafał z Dużego Formatu. Jacek, przyjęty kiedyś do Gazety na tej samej rekrutacji, co ja. Łukasz, od którego przejmowałem oświatę w dziale krajowym. Rysio, redaktor ze zbójeckich lat w dziale krajowym. Ola, którą zwolnili z Dużego Formatu podczas drugiej albo trzeciej fali zwolnień.
I jest znów biegający szef. Choć inny. On biegnie w maju w Hamburgu, ja w niedzielę w Warszawie.
Spotkajmy się przed Orlenem na makaronie. Zarezerwowałem stolik na dziesięć osób. Kafejka Repubblica Italiana – ta sama, co przed wrześniowym maratonem, na Saskiej Kępie, 10 min. od biura zawodów. Godzina: 18.00. Proszę o info na blogu, kto się pisze – do środy po południu. W środę wieczorem mam potwierdzić liczbę miejsc i wtedy będę mógł coś dorezerwować.
A jeśli ktoś chce się spotkać w krótkich spodenkach, to w najbliższy czwartek mam trening w Centrum Biegowym Ergo. Lubię tę firmę, a to ważne, żeby lubić firmę, z którą się współpracuje. Przesłali mi plakat:
Do zobaczenia. Na starych trasach i na nowych stronach.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.