To było chyba ogólnoświatowe święto biegania. Londyn, gdzie biegli Mo Farah i Beatusia, Wiedeń – Tomik i Ziggy – do tego Warszawa i Łódź z masowym udziałem blogowiczów i korespondencyjnym pojedynkiem Jarzyńskiej, Lewandowskiej i Kowalskiej oraz Szosta, Chabowskiego, Giżyńskiego, Shegumo.
Emocji miałem przy tym chyba więcej niż gdybym sam biegł – wtedy człowiek myśli głównie o sobie. A tu stałem na 15. kilometrze w Warszawie i żyłem energią bijącą od ośmiu tysięcy ludzi. Zobaczyłem w końcu Henryka Szosta w akcji, biegł w drugiej grupie niecałą minutę za prowadzącą dziewięcioosobową grupą czarnoskórych. A ponieważ dobiegł trzeci – to znaczy, że pobiegł bardzo rozsądnie.
Popatrzcie jeszcze na pracę ramion. To co zawsze powtarzam podopiecznym: dźgaj łokciem do tyłu.
Kiedy przebiegli znajomi i podopieczni pobiegłem na górę – patrzeć w telewizji na Londyn, a w internecie na znajomych i podopiecznych. No i trafiłem też na Facebooku na nerwy mojego kolegi z poprzedniej redakcji Wojtka Orlińskiego – że przez maraton nie mógł wyjechać gdzieś samochodem albo coś w tym stylu. Zdort w pigułce, jakby byli z jednej partii.
Nie uważam członków partii Orliński/Zdort za ludzi o „niezbyt subtelnej umysłowości” – ale za pozbawionych elementarnej kultury fizycznej. Taką postawę określiłbym jako fizyczny prymitywizm.
Już tłumaczę. Uważamy, że człowiek kulturalny czyta książki, chodzi do kina, do teatru. Interesuje się sprawami publicznymi i świadomie głosuje w wyborach. Temu wizerunkowi przeciwstawiamy drecha, karka, kibola, osiedlowego oprycha. Gdyby ktoś napisał na Facebooku, że otwierają mu kino i księgarnię pod domem zamiast monopolowego i Biedronki – uznalibyśmy go za prostaka i chama, i być może wykreślilibyśmy z grona znajomych. A jeśli ktoś wobec manifestacji zdrowego stylu życia wypisuje idiotyzmy, to co?
Współczesny człowiek jest istotą holistyczną. Dba o swój rozwój intelektualny, emocjonalny, fizyczny. Każdemu to się udaje w różnym stopniu (ja np. chciałbym być trochę mądrzejszy i bardziej oczytany), ale za człowieka kulturalnego uznajemy kogoś, kto daje radę na tych trzech frontach. Nie daje rady na intelektualnym i emocjonalnym – powiemy cham i prostak. A jak nie daje rady na fizycznym, to co?
Już XX wiek przyniósł nam wiedzę, że do zdrowia konieczny jest ruch. Jego brak obciąża serce ryzykiem zawału, kręgosłup ryzykiem ciągłych bólów, zwiększa szanse na cukrzyce, tarczyce, miażdżyce, lordozy i skoliozy. Sorry, jeśli ktoś wtacza swoje ciężkie ciało na trzecie piętro dysząc jak lokomotywa, to dla mnie jest to taki sam brak kultury jak pójście do teatru w łachmanach lub ze śpiewem „Polska Biało-Czerwoni” na ustach.
Oczywiście rozumiem, że są ludzie, którzy mają z otyłością i sprawnością ogólną pod górkę. Choroby metaboliczne, genetyczne obciążenia. Doceniam ich wysiłek, żeby utrzymywać swoje ciało w jakiejś tam sprawności podobnie jak doceniamy osoby niepełnosprawne umysłowo za to co osiągną w szkołach specjalnych. Albo tych, którzy urodzili się w patologicznych środowiskach, a jednak zdobyli wykształcenie, porządną pracę, osiągnęli pozycję życiową. Nie każdy musi być profesorem uniwersytetu, nie każdy musi być maratończykiem. Ale tak jak wymagamy od każdego elementarnej kultury w sensie intelektualnym, wymagajmy też w sensie fizycznym.
Orliński dostał na Facebooku dużo wsparcia od swoich znajomych. Każdy ma takich znajomych, także na fejsie, jakich ma, to jasne. Ale kabaretowo wręcz zabrzmiał wpis od koleżanki z byłej redakcji, że przez maraton nie mogła dojechać gdzieś tam po swoją ulubioną babeczkę. Może jej to wyjdzie na zdrowie? A przynajmniej nie pójdzie w kilogramy.
Jasne jest dla mnie, że nikogo z partii Orlińskiego/Zdorta nie przekonam do fizycznej kultury. To trzeba poczuć. Póki ktoś myśli po himilsbachowsku ( „Jeszcze się okażęe że jednak nie będę im pasował do tego filmu i zostanę z tym angielskim jak chuj”), nie poczuje swojego braku kultury (fizycznej). Proponuję jednak refleksję intelektualną nad inną kwestią: po co jest miasto?
Miasto na pewno nie jest tylko po to, żeby przez nie przejeżdżać z punktu A do punktu B. Miasto jest po to, żeby w nim żyć. A to oznacza także wyjście na ulice i demonstrowanie swoich wartości.
W piątek Moja Sportowa Żona jadąc z dzieckiem do lekarza (to zresztą ulubiony argument przeciwników biegów ulicznych) miała problem z dojazdem do przychodni ze względu na procesję drogi krzyżowej, jedną z trzynastu, jakie odbyły się tego dnia w Warszawie. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby wypisywać na Kościół, że mógłby się modlić w kościele, a nie na ulicy itp. Również, kiedy przyjeżdżają związkowcy z hut albo stoczni, choć nie podzielam ich protestów, godzę się z tym, że chcą je głośno przeprowadzić, w związku z czym mieszkańcy będą mieli utrudnione poruszanie w centrum. A kiedy na Starówce trwa festiwal teatrów ulicznych, nie wypisuję na fejsie, że w związku z tym nie mogę dotrzeć do mojej ulubionej restauracji przy rynku (gdybym taką miał) zjeść kotleta.
Gdybym tak napisał powiedzielibyście: ale cham. I mielibyście rację, świadczyłoby to bowiem o moim braku kultury. Wasze wpisy świadczą o waszym braku kultury fizycznej.
Nowy tydzień zacząłem od podbiegów połączonych ze zbiegami. Dobry trening, bo krótki i energetyczny, a mam w tym tygodniu bardzo dużo pracy intelektualnej.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.