Najlepsze miejsce w sobotę

Kiedy na starcie zobaczyłem Andrzeja (ojciec z klasy córki 6klasistki), pomyślałem, że mam jedno miejsce w plecy. Bo chociaż na półmaratonie pokonałem Andrzeja o dobrą minutę, to mam to poczucie, że to tak jak wygrać z Dzikim w ping ponga. Niby zwycięstwo, ale bukmacherzy i tak wypłacają premię za wygraną przeciwnika.

Ale wtedy Andrzej powiedział, że biegnie treningowo, bo właśnie skończył 10-kilometrowy trening. Że też ja na to nie wpadłem. Zebrać się w sobotę rano na godzinne bieganie, dotrzeć prosto na parkrun (właśnie legendarna Mel przysłała mi maila, jak to się prawidłowo pisze) i zakończyć mocnym akcentem. Zrobię to chyba za tydzień.

Znów poczułem, że może nie wszystko stracone. Że może drugie podejście do podium skończy się wdrapaniem.

Ruszyliśmy, najpierw razem z Przemkiem nieodkrytym celebrytą, ale to było dla mnie za wolno, przeskoczyłem do przodu. Na czele wyrwał późniejszy zwycięzca, startował w innej lidze. A za nim po kilometrze uformowała się grupa walcząca o drugie miejsce.

Fot. Alicja Kowalska z Halo Ursynów

Od lewej: Staszewski (na mecie ostatecznie czwarty), Przemek (piąty), Andrzej (drugi) i zadowolony chłopak w zielonej koszulce, stanie na podium, a ja nie. Czwarte miejsce, podobno najgorsze. Najlepsze, na jakie było mnie w sobotę stać.

Po biegu złapałem parę godzin luzu, towar-skarb w tym tygodniu. Pojechaliśmy z Moją Sportową Żoną, małym Yodą i córką 6klasistką na wyprawę rowerową na nasze ukochane Kabaty. Fajne miejsce…

Niedzielę zacząłem o ósmej debiutując w roli „wykładowcy akademickiego”. Żaby stąd, że prowadziłem czterogodzinne warsztaty z biegania dla studentów kierunku trener personalny na WSEwS. Nic wielkiego, ale dla mnie ważne, bo to mój pierwszy raz ze studentami. I studentkami.

Wcześniej wyszła z tego niezła wtopa, bo MSŻ miała zadebiutować w tym dniu na 10 km w Biegu Raszyńskim, a ja miałem zadebiutować w roli zająca na złamanie 50 minut. I nie skojarzyłem, że mam w tym dniu zajęcia ze studentami i studentkami. Na szczęście organizatorzy Biegu Raszyńskiego byli tak mili, że zgodzili się na przekazanie pakietów dwójce naszych podopiecznych (niezły start). A kwestię debiutu też da się rozwiązać.

W części praktycznej na WSEwS zrobiłem z dwoma grupami trochę podbiegów, ćwiczeń siły biegowej, interwałów. A potem trening z Kamilem Jedynkowym, dwie godziny po Lesie Bielańskim z eksplorowaniem nowej, księżycowej ścieżki za Spójnią.

Wieczorem byłem padnięty. Położyłem się na podłodze pod pretekstem zabawy z małym Yodą i zaliczyłem pół godziny drzemki.

Dziś – chociaż rytualnie tydzień zaczyna się od podbiegów – zero biegania. Powstrzymałem w sobie tę chęć, żeby sobie dołożyć kolejny trening, lepiej wytrenować się na maraton, bo przecież sam tłumaczyłem studentom, jak istotna jest regeneracja, że wtedy się forma buduje.

Więc teraz się buduje.

Updated: 13 kwietnia 2015 — 18:55

  1. piotrek.krawczyk

    2015/04/13 20:03:43

    Alicja Kwasnaali – pięknych poranków, pory południowej bez wiedźm Południc, popołudni z górki, ciepłych wieczorów i inspirujących, kojących nocek, ze spaniem jak kamień albo wręcz przeciwnie. Dziki


    1.marsz

    2015/04/14 11:21:51

    miałem sen, sen o londynie

    nie był przypadkowy; zanim zasnąłem wszystko dokładnie przemyślałem, obliczyłem i rozpisałem: przede wszystkim odpuściłem start na maxa, (byłem na to zbyt słaby), ruszyłem więc (440/435) w zrelaksowanej pozycji woźnicy i jakoś tam się dowiozłem do połówki (1h3730/1h38), dalej niestety nie dało się już tak lekko powozić ale starłem się utrzymać i pozycję i tempo, a czasem nawet podganiać,
    i na mecie rżałem z (niewielkiej 2s?) życiówki…

    miałem sen, który się nie ziści: tabletki przeciwbiegunkowe nie działają ani na sprawdzianach ani na treningach, żelazo spadło (w ciągu 4 m-cy z 150 do 65 i nie mam pojęcia dlaczego), tsh wzrosło, opuchlizna (na podbiciu stopy) się trzyma, a przepuklina stała się operacyjna, nigdy nie byłem tak rozbity przed maratonem: nie wiem czy jeść, nie wiem co pić, nie wiem jak biec – wiem, że nie mam szans choć nadzieja jeszcze się tli
    marsz


    kwasnaali

    2015/04/14 14:06:26

    Dziki dziękuje mój bliźniaku:) a Tobie niech sie spełnią wszystkie wczorajsze życzenia !:)


    gepaard

    2015/04/14 14:38:55

    @Marsz, no to masz przesrane 🙁 Współczuję.
    Ale życzę Ci, żeby akurat na ten dzień organizm się zmobilizował i było jak we śnie (tym snie).


    podopieczny_bartek

    2015/04/14 14:57:49

    Ala, Piotrek, spóźnione, ale szczere i serdeczne życzenia zdrowia, radości i sukcesów w każdej dziedzinie życia!


    piotrek.krawczyk

    2015/04/14 18:21:27

    Tu Dziki
    Marsz – przebadaj się, proszę. Na wszystkie strony. Jak to piszę nie myślę o wynikach sportowych. Tylko o Twoim zdrowiu. A Dziki dziś nic. Alicjo, moja Siostro. Dziękuję. Bartek, dziękuję. Każdemu dziękuję za myślowce (to myślowe życzenia). Dochodzą szybciej niż pisane. Dziki


    beat.usia

    2015/04/15 04:24:45

    Marsz, niech dobry sen się spełni!!!!!


    1.marsz

    2015/04/15 10:21:11

    dzięki:)

    dziki wszystkiego naj…, badam się, myślę, że nic poważnego – innymi słowy (niż ujął to gepaard:), mam zaburzenia wchłaniania, wszystko przelatuje, a w czasie biegu na najwyższe obroty wchodzi układ pokarmowy i pokrewne (dawniej na zawodach udawało się to opanować tabletkami, od ponad pół roku już nie – i tylko o to mam „pretensje”, i tylko tym jestem rozczarowany) stąd brak mocy, pozostają sny o potędze – czasem się spełniają:)
    marsz


    kamilmnch1

    2015/04/18 10:54:10

    Wojtku, gratuluję pudła!!!
    (Nie tego na Rakowieckiej)


    cze.cza

    2015/04/18 11:08:10

    To wypada pogratulować też Bartkowi! :)))


    1.marsz

    2015/04/19 13:27:16

    wojtku gratulacje, bartku raz jeszcze
    ja dziś 15km/5’01, po polach i bezdrożach, fajne bieganie, sarny i ptaki cudnie świergocące, tak samo jak 40 lat temu u dziadków na wakacjach…, trasa lekko krosowa, biegałem jej fragmentami z ołowianym pasem za juniora jak ja wtedy nie lubiłem biegać bez piłki – dziś było lekko i radośnie, może dlatego, że ze stopą lepiej, tzn. lepiej niż wczoraj (po piątkowym mocniejszym treningu opuchlizna zrobiła się znowu większa, a przy ucisku lekkie trzeszczenie pod palcami więc w sobotę odpuściłem po 8 km), zrobiłem konstrukcję ze sznurówek, która odwodziła język
    i prawie nie bolało choć stopa trochę latała, muszę dopracować…

    czy są wśród nas dziś maratończycy?
    marsz


    piotrek.krawczyk

    2015/04/19 19:22:55

    Marsz – no to jest dobre bieganie! A maratończykiem jest każdy, kto przebiegł maraton. Kto oglądał film „Maratończyk”? Bynajmniej nie o bieganiu. Dustin Hoffman był tytułowym maratończykiem, bo marzył o przebiegnięciu maratonu. Ja bym mu zaliczył maraton za tę rolę. I za rolę w Absolwencie. I za całokształt 🙂 Mnóstwo maratończyków. A Dzikiego dopadł kręcz karku. Nic nie jest biegane. Starość nie radość 🙂 Gratulacje dla Bartka. I dla Johna. W kolejności na mecie 🙂
    Dziki


    pjachu1

    2015/04/19 19:48:32

    Gratki dl Bartka i Wojtka!!!
    Dziki – pomalutku w naszym zasięgu pojawia się Orlen. Czy będziemy mogli liczyć na miejsce przy malutkim stole?

    Dziś biegane było w Ostrowie Wlkp na prawdziwej imprezie integracyjnej. Parę lat temu przejechaliśmy z Mańkiem pół polski, aby uczestniczyć w biegu integracyjnym. Maniek był tam jedyną niepełnosprawną osobą. Komentator nie wspomniał o nim ani słowem skupiając uwagę na bardzo ważnym celebrycie. Duży bieg w Gdańsku robi stowarzyszenie działające na rzecz niepełnosprawnych, a niepełnosprawnym udział w biegu jest zabroniony.
    Maraton Uśmiechu to zupełnie nie z tej bajki. Było naprawdę sporo niepełnosprawnych osób. Burmistrz każdej z nich wręczał medal i zwracał się do nich po imieniu – niewiele trzeba, żeby dużo dać…
    Medalem był wielokrotnego użytku kubek na sałatkę. Oczywiście wypełniony – fajny pomysł.
    Biegowo było 15 km w 1.10 Takie ostatnie bieganie przed Orlenem. Zdrówko!


    kubol7b

    2015/04/20 17:30:47

    slawa pierwszego biegu fajki dotarla za ocean i kilku czolowych ultrasow napisalo do mnie z prosba o zorganizowanie ich startu w kolejnej edycji. niestety, fajka ociagal sie z ogloszeniem daty biegu w 2015 – pewnie chcial to utrzymac w tajemnicy. jednak kiedy scott jurek, timothy olson i rob krar zaczeli na mnie naciskac, bo ich kalendarze zaczely sie zapelniac, zrozumialem, ze sprawa jest powazna.

    po zweryfikowaniu mojego planu terningow i startow, stwierdzilem ze zabiore jankesow w gory sowie w polowie kwietnia – bo to kwiecien-plecien. moze byc upal, a moze zima. pretekstem mial byc drugi bieg kreta – impreza bez supportu, bez medali, za to przez piekne pasma gorskie – snieznik, zlote, bardzkie i sowie.

    niestety, timi i rob w ostatniej chwili sie wykrecili (timi ma zgrupowanie north face’a w alpach, a rob ma malpe w paszporcie i zakaz wjazdu do UE – swoja droga musial niezle narozrabiac przy ostatniej wizycie w europie), wiec w zamian wzielismy zula i majka – znanych uczestnikow biegu kubola i innych nieskobudzetowych emanacji ultraskiego zycia.

    kiedy juz wjechalismy na ziemie piastowskie od zawsze germanskie, zaczelo do nas docierac, ze moga zaraz nastapic zderzenia cywilizacyjne. bylismy z fajka umowieni na przyjazd do jego rezydencji o 17.00, tak, zeby scott jurek mogl zjesc zupe z rzezuchy i zazyc masazu lydki przed wyczerpujacymi zbiegami po bezdrozach gor zlotych. o 17.01 beztroska atmosfere czechoslowackiego bolidu marki skoda przemiszczajacego sie na poludnie przerwal telefon od fajki. byl ewidentnie zdenerowany naszym slowianskim podejsciem do punktualnosci, ktore probowalismy maskowac korkami pod kosciolem w pieszycach. wyczulismy dodatkowa panike w jego glosie gdy dowiedzial sie ze nie mamy nawigacji w samochodzie. godzine pozniej, po zwiedzeniu pieszyc i zadziezgnieciu znajomosci ze wszystkimi lokalsami, zajechalismy do rezydencji Panstwa Fajkow. potem juz tylko szybka (!!!) podroz pod snieznik, podczas ktorej Fajka potwierdzil co znaczy germanskie przywiazanie do przepisow drogowych i moglismy zostac sam na sam z gorami.

    bieg kreta to osobny rozdzial, na ktory mogloby zabraknac agorze gigabajtow, wiec przejde do tego co dotyczy naszego bohatera literackiego. musial miec tego popoludnia czkawke, kiedy pozdrawialismy go i wyslawialismy jego goscinnosc po tym jak zalecil nam wprowadzic drobne modyfikacje w koncowym odcinku biegu kreta. mianowicie zamiast biec koncowke w miare plaska stokowka, roztoczyl przed nami wizje pieknej grani gor sowich. miejsc kultowych, bez zobaczenia ktorych nie mozemy wyjechac. miejsc tak pieknych, ze scott po ich zobaczeniu zamowi na mecie stek wolowy i zagryzie go golonka. i to wlasnie na podejsciach na tej grani imie fajki pojawialo sie w najrozniejszych zwiazkach frazeologicznych. bylo to miedzy 94. a 99.km trasy, co oczywiscie nikogo nie usprawiedliwia.


    kubol7b

    2015/04/20 17:34:56

    mimo tych przeciwnosci dotarlismy na kolacje do Fajkow, gdzie stol uginal sie pod wegetarianskimi przysmakami – caly polmisek wegetarianskich kurczakow, makaronik z weganskim mielonym i wiele, wiele wegetarianskich izotonikow, ktore nie wiedziec czemu sprzedawane sa od 18 roku zycia. scott jurek byl w osmym niebie, nie wiedzial na ktore wegetarianskie mieso ma sie zdecydowac. po osmej szklance izotonika wyjawil nam nawet tajemnice, ze to jego brat blizniak wygral spartatlon w 2008 roku z piotrem kuryla, bo prawdzimy scott w tym czasie przygotowywal sie do biegu kreta. historie o kupowaniu narzeczonej w laosie za dwie krowy zbladly przy opowiesciach o wyploszu i lejku, kobietach zycia Fajki (niejedynych). Kasia, Agnieszka i Fajka, bardzo dzielnie zniesli siedzenie przy stole z przysypiajacymi ultrasami, ktorzy opowiadali tylko o przepakach, transach, garminach i obtarciach w miejscach, w ktore nawet krol nie dochodzi piechota. rowniez dywagacje o granicznej dlugosci biegu po ktorej nie trzeba sie myc nie zrobily na nich wrazenia, ani tym bardziej przepis na laotanski dip z krowiego lajna z chilli i czosnkiem. Tak, prosze panstwa, dzialo sie w sobote u podnoza gor sowich. i szkoda tylko ze rozciegno Fajki uniemozliwilo mu pokonanie z nami fragmentu trasy drugiego biegu kreta.

    Kasia, Agnieszka i Wojtek – wielkie dzieki za Wasza goscinnosc. tym razem chyba mam wieksze zakwasy brzucha od smiechu niz nog od biegu na dystansie 110km. bylo wspaniale, wrocimy wkrotce. scott nie zostawil swojego autografu w ksiazce, wiec jest pretekst do powrotu w Wasze goscinne progi. a moze bedzie tez inny powod?

    Do zobaczenia wkrotce.


    fajka

    2015/04/20 21:59:38

    Cała przyjemność Kubolu po naszej stronie 🙂 Fajnie było Was gościć. Mamy nadzieję, że S. Jurek rozsławi Pieszyce w świecie. Pozdrawiamy i do zobaczyska 🙂
    Ps. Nieźle żeśmy się uśmiali czytając Twoją relację. I też mamy zakwasy brzuchów.


    piotrek.krawczyk

    2015/04/22 23:38:41

    Kubol – fantastycznie! W każdym tego słowa znaczeniu 🙂


    johnson.wp

    2015/04/23 12:34:03

    Kubolu, hołd dla rozmachu pióra, nóg i ducha górskiego internacjonalizmu 🙂 Fajka, asfalt niegodzien Twych stóp dotykać, przybędę i ja z pielgrzymką…

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.