Stajemy na starcie w zielonej strefie. W zielonej dawno nie stałem. Będziemy biec na złamanie 4:15. Sabina i ja.
Sabina – zwana tu i biegaczką, i szwagierką – na wiosnę dojrzała do tego, żeby zostać maratonką. Może ja tym drzewkiem trochę potrząsnąłem, ale jabłuszko spadło. Pół roku treningów z planem i narastającą intensywnością, i stajemy na starcie Maratonu Warszawskiego. Ostatni taki maraton z metą na stadionie, przekonywałem Sabinę, że musi to przeżyć. A że na stadion lepiej jest wpadać z celem, a nie przypadkiem – cel był ambitny: złamanie 4:15. Czyli tempo praktycznie to samo, co przy wiosennym półmaratonie Sabiny w Krakowie.
Zaczynamy od wycieczki po Saskiej Kępie, opowiadam trochę co mijamy, kiedy przybijam z kimś piątkę, opowiadam, kto to jest, w ogóle dużo gadam, jak zwykle w pierwszej połowie treningu. Robię bardzo długie wybieganie, ale z bardzo dużym obciążeniem. Obciążenie jest takie, żeby pomóc Sabinie ukończyć dobrze pierwszy maraton. W tym zdaniu są co najmniej dwie pułapki. Bo „ukończyć dobrze” to znaczy dobiec poniżej założonego limitu, ale także w dobrym stylu. A pomóc, to znaczy tak prowadzić, motywować Sabinę, żeby jej nie obciążyć, tylko sprawić, że dofrunie do mety.
Tak Sabina frunie w jednej trzeciej dystansu:
Za chwilę słońce się schowa i zrobi się pięknie. Na połówce będzie heroicznie, bo Sabina osiągnie czas w granicach życiówki w półmaratonie (chociaż paru sekund jednak zabraknie). A potem miniemy trzydziesty kilometr i niepostrzeżenie zacznie robić się ciężko. W miejsce lekkich pogawędek wpełznie ciężka cisza.
Maraton to ciekawy bieg. Przez trzydzieści kilometrów biegniesz, biegniesz i nie wiesz, jaka to będzie historia. Ta jest chyba o górnikach. Sabina zapada się w siebie coraz bardziej i fedruje z coraz większym uporem. Tempo z okolicy 5:55 spada nam do 6:10-6:15, ale mamy zapas, możemy biec nawet po 6:20.
Przez ostatnią godzinę nie rozmawiamy już wcale. To znaczy, ja spokojnie, jakbym mówił do Małego Yody mówię, że trzeba jeszcze zjeść kawałek banana albo jakie mamy tempo i jak mało już zostało do końca. A Sabina mówi tylko przed bufetami w zasadzie jedno: „Woda, dwa kubki”.
Po 4 godzinach 13 minutach i 31 sekundach Sabina zostaje – jak głosiło kiedyś hasło reklamowe maratonu – Bohaterem Narodowego. Tak finiszuje:
Jak przeżywa za metą – a takiej kaskady emocji nie widziałem i nie słyszałem od dawna – nie ma na zdjęciach. A jakby było i tak bym nie wstawił, bo to już nie moja opowieść, tylko Sabiny. Nie mogę jej napisać, mogę najwyżej odczytywać, ile w tym nowo zbudowanej wiary w siebie, bólu tkanek i radości endorfin.
Trochę tego widać jeszcze w oczach, kiedy już szczęście zostaje zaklęte w medalu:
W Warszawie (i w Berlinie) startowało tego dnia więcej naszych Podopiecznych, tych, których ja prowadzę i tych, których prowadzą trenerzy Kancelarii. Pogoda sprzyjała radościom na mecie i radościom trenerów z sukcesów Podopiecznych. Wszystkim przybijam wirtualną piątkę, ale na miejscu przeżyłem jeszcze dwie historie.
Pierwszą radosną. Alicja, zwana tutaj mniejszością fińską albo proście kwasnaali, wreszcie złamała czwórkę. Radość tym większa, że to pierwsza życiówka po porodzie. Były mocne wiceżyciówki na piątkę, dziesiątkę, w półmaratonie też by było dobrze, gdyby nie sierpniowy upał. Ale brakowało kropki nad biegiem. I Alicja ją postawiła z trzyminutowym hukiem.
A drugą historię… no nie wiem, jak to nazwać. Przemek na obozie wyprzedzał wszystkich. Też pozaliczał w sezonie mnóstwo wiceżyciówek przy każdej pisząc, jak lekko przyszła. Biegł na pięciominutową życiówkę maratońską – 3:09. Biegł jak po swoje do 39 kilometra. I wtedy poczuł taki trans, w którym można albo trwać, albo stracić przytomność.
W tym momencie Przemek podjął najprzytomniejszą decyzję w swoim życiu: zszedł z trasy.
Nie zrobiłem Przemkowi zdjęcia, bo siedzący już w cywilnych ciuchach, blady, smutny, rozczarowany nie kojarzył się z Bohaterem Narodowego. Ale czym dalej od zgiełku stadionu, tym bardziej widzę to bohaterstwo. Jaka to musi być trudna decyzja, zobaczyć, że za kilka metrów jest nie ściana, tylko czarna dziura. I naprawdę nie wiadomo, co w niej może być: kroplówka nawadniająca czy OIOM.
Zawsze powtarzam, że z trasy się nie schodzi. Ale nie schodzi się z powodu zwątpienia albo zmęczenia. Schodzi się – to już pisałem – z powodu kontuzji. Achillesa, łydki, dwugłowego czy czego tam chcecie. Schodzi się też – i do tego domyśliłem się dopiero po tym biegu – z powodu kontuzji serca, kontuzji żył i tętnic, kontuzji mózgu zagrażającej udarem, niedokrwieniem, zawałem.
Sabina i Alicja dobrze pobiegły – cieszymy się z tego na zdjęciu. Przemek dobrze biegł i dobrze, że zszedł. Bohaterowie narodowego.
jacekmiron
2015/09/28 23:15:30
Gratulacje dla dziewczyn! Przemek, trzymaj się chłopie i nie wymiękaj! Jeszcze będzie przepięknie jak śpiewał klasyk.
–
1.marsz
2015/09/28 23:20:10
jeden maraton a kilka ładnych historii…
marsz
–
biegofanka
2015/09/29 00:07:39
Gratuluję maratonkom!:))
–
biegofanka
2015/09/29 00:09:51
Marsz – jestem zadowolona:)) było dobrze, choć mogło być jeszcze lepiej, pogoda super, widoki przepiękne, czuję się świetnie:))
–
1.marsz
2015/09/29 11:22:22
moc jest z tobą renato, to już widzieliśmy na biegu fajki, a kolejne pudła przed tobą
marsz
–
andrzejszewczyk
2015/09/29 12:08:06
Heh, spotkaliśmy się po 6 km. Zdziwiła mnie ta koszulka przy balonikach na 4.15 🙂
Fajna historia!
–
1.marsz
2015/09/29 23:28:50
jestem w kropce. liczyłem na to, że długa przerwa i kolejna terapia definitywnie uwolnią mnie od moich jelitowych dolegliwości, a tymczasem jest jeszcze gorzej. mocniejszego treningu w ogóle nie jestem w stanie zrobić, a ponadto tak jestem jego perspektywą zestresowany, że przekładam go z dnia na dzień łudząc się, że to coś pomoże. ale nie pomaga- dziś nie dałem rady 5x2km po 4’25- wytrzymałem 2×1,5km (w przerwie wc), a przy trzeciej próbie nie mogłem zejść poniżej 4’40 więc się poddałem. to już trwa tak długo, że naprawdę jestem zniechęcony, bo dla mnie bieganie to przede wszystkim maraton, jak najszybszy maraton…
jadę na urlop, może jak odpocznę od pracy i biegania, to jeszcze będzie ze mnie maratończyk:)
marsz
–
johnson.wp
2015/09/30 02:10:39
Marszu, kropka to jeden wymiar, nam istotom trójwymiarowym to nie służy 🙂 Być może wyjście z kropki tylko do drugiego wymiaru, czyli na płaską szosę, to za mało żeby nie czuć się wciąż spłaszczonym płaszczakiem? Czuję, że tak jak ja należysz do biegaczy biegających z potrzeby niezwykłości, bo zwykłość Cię dręczy jak niski szklany sufit. Czyli biegasz bo musisz 🙂 Inni biegają z potrzeby doskonałości i do nich świat należy, bo dążą do tego może nie z serca ale w wytrwałym znoju i bez wątpliwości. Plan wykonują w stu procentach… No cóż, olewam ten wzorzec jak Kleyff podobne znaki 🙂 Może jest jakieś trzecie wyjście, dla Ciebie równie naturalne jak bieganie? Nie namawiam do tri jako trzeciej drogi, nie to miałem na myśli 🙂 Ostatnio zastanawiałem się czy wyruszenie na szlak z ciężkim plecakiem i przemierzanie go w czasie 6cio krotnie dłuższym niż mógłbym się na to zamierzyć biegowo, nie będzie udręką i nudą. Nie było. Było zachwytem i równie męską przygodą. Mógłbym dla tego porzucić bieganie i pewnie tak ostatecznie będzie gdy się zestarzeję 🙂 Marszu, znajdź swoją przygodę 🙂
–
johnson.wp
2015/09/30 02:31:59
Marsz, może to ta historia? Insignificance . Kurcze, facet akurat gra te same melodie, których dzisiaj słucham, to znak… 🙂
–
pjachu1
2015/09/30 21:34:52
Dziś wyruszyłem iściem na trzygodzinną wycieczkę w Izery. Na jedną z moich ulubionych biegowych tras. Rewelacja. Johnson – było fajnie. Ja nigdy nie nudzę się w górach, bo tu jest wszystko co kocham. Już po zachodzie słońca, na pd. zboczu Świeradowca walczyły dwa jelenie. 50 m od szlaku. Stałem i słuchałem. Ryczały do siebie i stukały się porożami. Po chwili jeden wycofał się przebiegł kilkanaście metrów od mojej kryjówki (stałem za drzewem). Przyroda 🙂
Ale też później słyszałem odległy pojedyńczy strzał… Jutro zamierzam powtórzyć chodzony trening przed łemkowyną i rozchadzanie niedzielnego maratonu.
Przyznam się, że podbiegłem może ze trzy kilometry, ale truchcikiem…
Gratki dla Sabiny – fajnie było przybić piatkę na trasie i widzieć Was wbiegających na Narodowy.
–
pjachu1
2015/09/30 21:51:25
Zapowiada się pierwsza noc z przymrozkiem – jak ruszałem z Chatki Górzystów było +2 st. Teraz już spadło poniżej -1
–
ok123
2015/10/02 17:53:47
Przepraszam, że nie na temat (chociaż poniekąd o sporcie), ale mój świat właśnie legł w gruzach…
😉
Wybieramy się rodzinnie w listopadzie do Wrocławia i jednym z punktów wycieczki miał być, jakoś dotąd przeze mnie omijany, Stadion Olimpijski. Kilkadziesiąt lat żyłem w przekonaniu, że na tym stadionie rzeczywiście były rozgrywane jakieś zawody olimpijskie w czasie olimpiady w Berlinie w 1936 i że jest to jedyne takie miejsce w Polsce.
Kiedy chciałem upewnić się jakie dyscypliny były tam rozgrywane, internet powiedział, że z całą pewnością olimpiada nie zahaczyła nawet odrobinę o to miejsce! Jak to zniosę, doprawdy nie wiem!
A przy okazji, drodzy Wrocławianie, warto odwiedzić to miejsce? Zdaje się, że trochę ostatnimi laty podupadło, ale ja lubię takie klimaty. Ale czy tam się w ogóle da wejść?
–
1.marsz
2015/10/02 20:39:27
dzięki johnsonie, szukam:)
ok 123- moim zdaniem na olimpijskim akurat nie ma czego szukać, wejść i wjechać raczej można
marsz
–
wojciech.staszewski
2015/10/03 12:57:05
@ andrzejszewczyk – witaj, to z Tobą krzyczeliśmy do siebie na Wale Miedzeszyńskim, tak? Jak Ci poszło?
@ marsz – kurcze, jesteś Typem Który Się Nie Poddaje. Zdrowia, żeby kolejny maraton (płaski, szybki, asfaltowy) zakończył się wynikiem, na jaki Cię sportowo stać. A stać Cię na wiele
–
piotrek.krawczyk
2015/10/03 19:23:25
Tu Dziki
A Dziki wczoraj 33 km po Puszczy Kampinoskiej. Bo już wczoraj wiedziałem, że w tym roku Dziki nie wystartuje na 100 kilometrów w Puszczy, pierwszy raz od sześciu lat. Muszę być dyspozycyjny w niedzielę od rana. Muszę. Nadrobię te kilometry w kolejnych edycjach, bo da się zrobić 150 km w jednym terminie. Trzeba wystartować na nocne 100 km, przebiec w dobrym czasie, i następnie pobiec dzienne 50 km. Albo wersja 125 km – zakończyć nocny bieg na 75. kilometrze, szybki transport na start dziennej pięćdziesiątki i zrobione. Da się dogonić stracony czas 🙂 Chyba nikt tego jeszcze nie praktykował, ale regulamin nie zabrania.
To Dziki wczoraj 33,33 km z Dziekanowa Leśnego w stronę wsi Palmiry, potem na zachód do Janówka rympałem, także rympałami z kilkunastoma podbiegami na Cmentarzysko Mamutów w Niepuście, teraz Paśniki i dalej legalnie po szlaku do Truskawia, potem Pociecha i rympał pod Wartownię czyli wplecione w las betonowe pozostałości po składzie broni z czasów II Wojny, teraz Biała Góra i przelot najpiękniejszym rympałem w tej części Puszczy w stronę Szczukówka, po drodze bagno, którego nie ma, więc na sucho na „grądy”, czyli groble przed Szczukówkiem, już Szczukówek zwany też uroczyskiem Żydowskie, stąd. kilometr leśnej autostrady na Dziekanów Leśny, dokrętka do 1/3 setki po porośniętych sosnami piaskach na zachód od Dziekanowa. Trasę Dziki przebiegł w 3 godziny i 11 minut. Czyli raczej dałoby się pobiec setkę na rekord życiowy na moich setkach w Puszczy. Ale na pewno Dziki by się zawieruszył, zawsze się zawieruszałem, no i setka to setka. Szkoda. Trudno. Dziki
–
johnson.wp
2015/10/04 12:44:07
Szalone myśli Dziki, szalone plany na dzikie zabawy 🙂 Patrzę na kolorowy wydruk z naszej zeszłorocznej setki po Puszczy, bo wisi koło monitora 🙂 i już wiem gdzie byłeś 🙂 I tak stosujesz ciagłe powroty więc czasu nie utracisz 🙂
–
beat.usia
2015/10/05 09:05:07
Gratulacje!!!! Ogromne dla Wszystkich!!!! Brawo!!!!