Na szóstym chyba kilometrze czeka Dziki. Chętnie bym przybił piątkę, opowiedział, co się działo przez ostatnie 23 minuty, bo dużo się działo, ale nie mogę, bo zasuwam w tempie 3:50 min./km. Wiecie co to jest za tempo? Co to jest dla mnie za tempo? To jest tempo pierdolniętego pociągu na torach do zguby lub do zbawienia, zależnie, co dróżnik w czapce z purpurowym otokiem zrobi ze zwrotnicą.
Ta czapka to z Kleyffa. Słuchaliśmy tego z Dzikim w poprzednim stuleciu.
Zacząłem z piątej linii, bo linię startu przekroczyłem po pięciu sekundach od momentu, kiedy brutto wystrzeliło w kosmos. Kilkaset metrów trwało zanim dobiłem się w okolice naszego trenera z Kancelarii Maćka, który zającował na 1:20. Krzyknąłem mu cześć i że przybiegłem się przywitać teraz, bo przed metą się nie będziemy widzieć, bo na piętnastym odpadam z grupy.
Rzeczywistość okazała się inna. Biegnę z tyłu grupki Maćka i patrzę na drugim kilometrze, że oni zamiast biec po 3:50 gnają po 3:40. A ja z nimi. Odpuściłem więc w miarę rozsądnie, ale i tak coś mnie gnało. Wiecie co? Wiatr.
Wiatr strasznie namieszał w tabelach. Stąd wariackie cyferki na pierwszych kilometrach – można sobie je TUTAJ podejrzeć. Ale i tak czułem wiatr w żagle, taki ze środka, z wnętrza.
Gdybym wiedział, że b. Podopieczny Bartek jest wtedy 10 sekund za mną, to chyba by mi się włączył motorek. I wtedy byłoby chyba szybko po biegu. I tak tętno mam powyżej wszelkich książkowych norm. Około 179, czyli ponad 95 proc. HRmax.
Więc Dzikiemu nie mam tego jak opowiedzieć, a robi się ciężej, bo biegniemy przez Most Gdański i wiatr teraz trochę zatrzymuje. A potem wbiegamy na prawdziwą Pragę i wiatr przytrzymuje bardziej. Ale tempo mi w zasadzie nie spada (przynajmniej tak to teraz pamiętam).
Fot. Dziki
Na 10 kilometrze robię season best: 38:29, o 13 sekund szybciej niż ostatnio w Kabatach. I wiem, że zbliżam się do zwrotnicy. Zapłacę za szaleństwo, czy nie zapłacę?
Od lat uczę się, i uczę Podopiecznych, rozsądku na trasie. Pobiegnij na krótszym dystansie, będziesz wiedział na ile jesteś, wystartuj na ten czas z lekką nadróbką, żeby stracić ciutek w drugie połowie. Ale w zasadzie najlepiej będzie, jak przebiegniesz to prawie równo.
Zgodnie z tym powinienem po raz kolejny zacząć na lekkie złamanie 1:24 (co wg Liczydła oznacza złamanie trójki w maratonie). I po raz kolejny, jak w poprzednich latach, trochę to złamać. I trochę się cieszyć, trochę nie cieszyć, bo z czego. Z tego, że z roku na rok jest coraz gorzej, trzeba mocno wczepiać się w ścianę jak kot pazurami i starać się nie zjechać w dół więcej niż o 3 sekundy. Taki zjazd miałem między 2014 a 2015 rokiem.
W tym roku nie chciałem znów mieć zjazdu. Trenuję mocniej, objętości robię jak nigdy, jestem w tym taki rozsądny i rzetelny, że na starcie postanowiłem pozwolić sobie na szaleństwo. Pierdolnięte tempo. Wiarę w głowę, zignorowanie fizjologii i prognoz z wcześniejszych biegów. Kto rozsądny biegnie półmaraton w tempie szybszym niż dwa tygodnie wcześniej przebiegł 10 km? Ja.
Zaczynają mnie wyprzedzać tramwaje. Zjadam żel, odżywam na 2 km, ale potem znów tabuny biegną po mnie. Nie zwolniłem dramatycznie, ale na tyle wyraźnie, że kto widział moje plecy, za chwilę pokaże mi swoje. Boję się, że za chwilę śmignie mnie Podopieczny Bartek, ale – o czym nie wiem – on jest już wtedy ponad minutę za mną.
Do 15 kilometra idzie nieźle.
– Cel jest w zasięgu – mówi mi Dziki, ale mam jeszcze tyle jasności w komputerze, że sam widzę wciąż szansę na złamanie 1:22. Mam też tyle jasności w głowie, żeby wyznaczyć sobie plan B – minimum zadowolenia to złamanie 1:23, czyli 1:22 z przodu. Bo w zeszłym roku było 1:23:30 – to teraz moje minimum przyzwoitości.
I nagle wszystkie liczby idą się… Przepraszam wszystkich, którzy mówili mi, że mają kolkę, a ja wyjaśniałem beznamiętnie, że należy nabrać powietrza, przytrzymać i ścisnąć mięśniami brzucha bolesny rejon. Łapie mnie kolka słoniowa, kolka nad kolkami, największa kolka w moim życiu. Kolka nie do zwalczenia. Nie mogę nabrać powietrza, przytrzymać, ścisnąć, bo po prostu nie dam rady wciągnąć powietrza do płuc. Oddycham płytko, gwałtownie, jak nie przymierzając przy orgazmie (przynajmniej tak to widziałem na filmach).
Fot. Dziki
– Kolka. Zaraz stracę wszystko – mówię do Dzikiego. Dziki robi mi fotę. Na zdjęciu nie słychać, że jęczę. Jęczę.
– Zacznij się tam bić – radzi Dziki. Nie pomaga, boli tak samo.
– Ból można jeszcze zignorować – znów Dziki. Ignoruję. Boli, ale biegnę. Dziki powie mi potem, że wyglądało to, jakbym stanął. Ale ciągle walczę, ciągle mam szansę wskoczyć do pociągu, może nie tego wymarzonego, ale wygodnego, z nagrodą na stacji docelowej.
Postanawiam znów zrobić coś głupiego albo inaczej mówiąc niestandardowego. Skoro i tak zwolniłem, to wyciągam drugi żel i wciągam go powoli. Przechodzi. Kolka przechodzi. Na kilometrze tracę tylko 15 sekund, bo wychodzi mi kilometr w 4:16, a poprzedni był o ile pamiętam w 4:01.
Liczę sekundy do końca. 1:22:59 jest w zasięgu, ale trzeba w końcu zacząć schodzić poniżej czwórki na kolejnych kilometrach. Nadganiam, wyprzedzam, ale kolka zaczyna znów krążyć, więc zwalniam.
A i tak biegnę szybciej niż rok temu. I to mnie cieszy. Skończyło się zwijanie, starzenie, odchodzenie, obrona kolejnych, coraz bardziej w głąb starości przesuniętych linii frontu. Ja walczę, ja tańczę, ja walczę. To chyba Siekiera.
Walczę o to 1:22 z przodu. Dojeżdża Dziki, którego przegnała ochrona przed Łazienkami. I okazuje się, że nasza przyjaźń jest wymierna w liczbach. Nie chodzi o te 23 lata za nami, ale o co najmniej 23 sekundy, które Dziki ze mnie wyciąga.
– Daj radę. Przyspiesz. Dogoń tamtego. Wszyscy są twoi aż do tych pasów – możecie zapytać cóż warta jest bezbrzeżna skarbnica zaklęć. Na pewno tych kilka sekund, których bym nie urwał, wysiłku, do którego bym się nie zmusił. Kończę znów jak zaczynałem. Znów biegniemy z wiatrem, a ja znów gnam w pierdolniętym tempie. Nie pamiętam, możecie sprawdzić w tym linku na Garminie.
Chcę się cieszyć na mecie. Dobiegam – wybaczcie lakoniczny opis, ale naprawdę niewiele pamiętam – w czasie brutto 1:23:03. Tak pokazuje stoper. Trochę niepewności mi jeszcze zostaje, czy udało się złamać i roztrzaskać tę trójkę (potem dostanę esemesa 1:22:56). Ale wierzę, mocno w to wierzę, bo chociaż wynik jest o malutkie pół minuty lepszy niż rok temu, to czuję wielkie natchnienie w tym biegu, jakąś wietrzną moc.
Fot. Sportografia, publikacja za zgodą, dzięki
W strefie mety przeżywam sporo radości. Może poza pomartwieniem się z Pictem, który dobiega dwie minuty poniżej oczekiwań. Cieszę się z Piotrkiem, naszym Podopiecznym akurat od trenera Maćka. Witam Wojtka, z którym nie wygrałem chyba od 10 lat. Widzę b. Podopiecznego Bartka i cieszę się, jak cholera się cieszę, że wygrałem tę rywalizację, bo przecież Bartek jest mocniejszy i od trzech lat też regularnie ze mną wygrywa. W ogóle dużo się cieszę.
Wychodzę ze strefy, wolontariusze dają medale. Zawsze idę do najładniejszej dziewczyny, choć wiem, że to nieco seksistowskie. Ale tym razem nie ma dziewczyn, tylko dzieci, małe dziewczynki i chłopcy. Postanawiam iść do najmniejszego chłopczyka.
I możecie mi nie uwierzyć, ale niech Boga nie będzie, jeśli coś zmyślam. Schylam się, chłopczyk wiesza mi medal na szyi, a ja widzę, że ma plakietkę z imieniem. Jasio. I mówię do niego:
– Dziękuję ci, Jasiu.
I ryczeć mi się chce, jeszcze długo, długo.
piotrek.krawczyk
2016/04/04 18:55:12
John – pobiegłeś jak pobiegłeś, tak było, widziałem to. A wszystko po to, żeby powiedzieć „Dziękuję ci, Jasiu”. Życie. Nie mogę się pozbierać po tej puencie, mój Przyjacielu.
Zostaję z tym. Dziki dziś nie pisze co Dziki dziś. Dziki
–
podopieczny_bartek
2016/04/04 20:17:55
Wojtek jeszcze raz spod poprzedniego odcinka: gratulacje i szacunek za odwagę, fantazję i wielkie serce do walki:)
–
pict
2016/04/04 20:55:21
@bartek – czuję, że tego nam brakuje.
–
sten2013
2016/04/04 21:57:18
Wow. Mocne. Dawno nie było tak mocnego odcinka. Czyżby kroiła się jakaś powieść z bieganiem w tle?
–
torex
2016/04/04 22:10:39
Gratulacje!
Też tam byłem z wiatrem i słońcem walczyłem.
U mnie zaczęło się jaka u Hitchcock: znajoma, która miała odebrać przed startem moją i żony kurtkę, w tłumie zaginęła, kolega powiedział, że jego żona stoi kawałek za startem – można jej zostawić, uff.
Zegarek nie chciał złapać sygnału GPS, ręka w górze, ręka w dole, może w prawo, wystrzał z pistoletu – dziwne, ale pomogło, uff.
Teraz tylko znaleźć tą koleżankę, swoją kurtkę to bym wyrzucił, ale mam też kurtkę biegającej żony – na kanapie po półmaratonie śpi się bardzo nie wygodnie, po ok. 500 m. znalazłem, uff.
Ale przez to pierwszy kilometr dużo za wolno, co tam, na zbiegu na drobię, uff.
Dalej już dobrze, niby zgodnie z planem, ale po 5 km strata 31 sekund, za chwilę zbieg, napewno nadrobię, uff.
Zbieg – było dobrze, dogoniłem grupę na 1:30, będzie łatwiej, uff.
10 km strata do planu 23 sekundy, nie jest dobrze, zbiegów już nie ma, pacemaker mówi, że lekko przyspieszymy, uff.
15 km strata do planu 18 sekund, pacemaker mówi, że przez Łazienki mocniej przyspieszymy, uff.
18 km, strata do planu 6 sekund, za chwilę podbieg, nie ma ufff. To musi być jakieś fatum: 4 ostatnie półmaratony to wynik 1:30 z sekundami, czyżby piąty miał się skończyć tak samo?
Podbieg: boli, pacemaker ucieka na kilka metrów, zaraz po podbiegu go dochodzę i powoli odskakuje. 20 km, strata do planu 20 s., czyli na 1,1 km zostaje 4 minuty 40 sekund, czyli po ile muszę biec? Napewno szybciej, przyspieszam, jest 3:50, byle utrzymać, biegnę, mijam, trzymam tempo, widać metę, gdy wbiegam na metę zegar pokazuje 1:30:00, ale wiem, że wystartowałem później, ok. 30 s. później, uffffff
1:29:32
Dopiero później zerknąłem na ściągawkę z moim planem, na jej ostatni wiersz – plan zakładał 20 sekund luzu, ot tak na wszelki wypadek.
–
kawonan
2016/04/04 22:14:25
Wojtek ,,w górę szlaban”!!!
–
kawonan
2016/04/04 22:29:44
Ty się kiedyś wykoleisz,jak będziesz wskakiwał do pierdolniętego pociągu!
Jak już, to wskakuj do mnie, nie pendolino to wprawdzie, ale ,,poflirtować” Stadlerem do stacji docelowej w dobrym czasie i bezpiecznie możemy!!!!
–
tomikgrewinski
2016/04/04 22:37:21
Brawa Wojtek za walkę!
Na takim entuzjaźmie można teraz sporo zbudować!!!
Torex gratulacje! Świetny wynik!!!
Też postawiłem sobie taki cel w tym roku, tylko nie wiem jeszcze na którym półmaratonie… 🙂
–
1.marsz
2016/04/04 22:43:43
gratulacje wojtku, piękna walka i wynik, który przy dobrej pogodzie
i płaskiej trasie daje realną szansę na jesienną życiówkę w maratonie
marsz
–
1.marsz
2016/04/04 22:50:43
brawo torex- objechać 1:30 to musi być duża frajda:)
marsz
–
kamilmnch1
2016/04/05 17:56:49
Wojtku, piękne emocje. Piękna walka!
–
piotrek.krawczyk
2016/04/05 19:22:30
Tu Dziki
Torex – kapitalna historia. Ale masz mocną głowę! Gratulacje!
A Dziki dziś z rana wygrał z Johnem w ping ponga i przed wieczorem pobiegałem, nawet żwawo, po Bielanach i po Lesie Bielańskim. A jak biegłem Gwiaździstą to pomyślałem sobie o Malbiega. Nikt by nie zgadł dlaczego. Tylko Malwina wie 🙂 To dziś 11,5 km w tempie 4’44. I znów wspomniałem dziś w lesie kultowy, niesamowity, jedyny, ultra i mega Bieg Czterdzieści i Cztery. Odbył się równo 5 lat temu w Puszczy Kampinoskiej, nie zapomnę żadnej sekundy tego biegu. Bieg 44 – wylęgarnia ultrasów, Bieg 44 – inspiracja biegaczy i organizatorów, Bieg 44 – moje najpiękniejsze urodziny. Tak to widzę po pięciu latach, mocno przesadnie, nadmiarowo i mesjanistycznie 🙂 Ale tak,przecież było. Kto uważa inaczej, znaczy, że go tam nie było 🙂 Wspominam B44 z wdzięcznością dla wszystkich uczestników. Szykujcie buty i wszystko szykujcie na przyszłoroczny II Bieg FIFTY – FIFTY na 50. urodziny Dzikiego. W Puszczy. W kwietniu 2017. Dystans wiadomo jaki 🙂 Zapraszam każdego. Dziki
–
wojciech.staszewski
2016/04/05 23:39:32
Dziki – fajny pomysł. Mam wniosek do regulaminu, żeby można było biec fifty-fifty – w dwuosobowych teamach, każdy pokonuje 25 km. Ale pewnie ultrasi mnie zakrzyczą 😉
Torex – podglądałem story na telefonie w trakcie jazdy i mało co nie spowodowałem. Zaczyna się fascynująco, przeczytam w pierwszej wolnej chwili, teraz padam
–
malbiega
2016/04/06 13:38:04
Wojtek, Twój wpis ściska za serce. Gratuluję biegu!
A ja sobie przynajmniej konkurs Dzikiego wygrałam 🙂 i teraz będę się Dzikiemu kojarzyć 😉
–
wojciech.staszewski
2016/04/06 14:07:25
Dzięki Mal. Ty chyba już drugi raz dokładnie wiesz, jak ja pobiegnę. Będę Cię chyba pytał przed startami 😉
A z Jaśkiem, to magia chwili polegała na tym, że ja zobaczyłem plakietkę, powiedziałem życzliwie „Dziękuję ci, Jasiu” i dopiero kiedy to powiedziałem, zdałem sobie sprawę, co mówię. Jaką strunę w duszy trącam.
–
1.marsz
2016/04/08 14:22:13
w roterdamie biegnie giżyński po minimum i tomik po swoje:)
ktoś jeszcze?
marsz
–
kamilmnch1
2016/04/08 17:54:32
Jestem zapisany na Rotterdam ale zdrowie kazało pobiec jednak Orlen. Trzymam kciuki!
–
sten2013
2016/04/09 18:59:51
Dziki – jestem za!!!
Wojtek – jak można?? Nie bądź miętki, bądź twardy.
–
piotrek.krawczyk
2016/04/09 20:19:32
2 Dziki
Sten – zapisany!
John też – na wersję Pół Ósemki FIFTY-FIFTY. Do zmiany na pełną wersję, mam rok żeby popracować nad Johnem. Kto jeszcze?
Trasa II Biegu Fifty – Fifty będzie miała kształt ósemki wzorem Biegu Czterdzieści i Cztery. To będzie II Fifty Fifty, bo pierwszy odbył się w 2008 roku na 50. urodziny Piotrka, mojego przejaciela i współpracownika. To był pierwszy bieg zorganizowany przez Dzikiego. Potem już poszło 🙂 Biegliśmy we dwóch, 22 lipca 2008 roku z supportem rowerowym, były koszulki na tę okazję, trasa oznaczona co 5 km, trasa z domu rodzinnego Piotrka w Śródmieściu do Strubin, gdzie teraz ma hacjendę na wsi koło Zakroczymia. W Strubinach mieściła się baza i noclegowania Biegu Czterdzieści i Cztery. Były nagrody i podium na I Biegu Fifty Fifty. Pierwszą nagrodą był rower, o pół łba wygrał nagrodę główną jubilat, drugi był Dziki i otrzymał zegarek Garmina. Ten zegarek! Ten z Sagi o Garminie! Biegliśmy wtedy ponad sześć godzin, Piotrek wcześniej przebiegł jeden maraton koło 4:45, w tym samym roku we wrześniu potężnie się poprawił. Dziki ogłosił konkurs na portalu Maratony Polskie na nazwę tego biegu. FIFTY – FIFTY było bezkonkurencyjne. Dlatego za rok, w okolicach 13 kwietnia 2017, odbędzie się DRUGI Bieg Fifty – Fifty.
Pa. Zapraszam każdego. Dziki
–
popellus
2016/04/09 22:03:59
No Ja.
Pope
–
johnson.wp
2016/04/10 01:32:11
Wojtek, Torex – poruszający wysiłek, gratulacje 🙂 Fifty-fifty zapisany, chciałbym Was wszystkich znowu zobaczyć razem 🙂
–
pict
2016/04/10 09:46:17
Będę. Tym razem będę. Jakoś wymęczę. Póki co zbieram się na zawody – dyszka.
–
1.marsz
2016/04/10 17:56:05
dziki- będzie tylu chętnych, że będzie trzeba losowanie wprowadzić:)
ja też się piszę na krótki dystans
marsz
ps. kiedy to, bo chyba przegapiłem info ?
–
1.marsz
2016/04/10 17:56:42
dziki- będzie tylu chętnych, że będzie trzeba losowanie wprowadzić:)
ja też się piszę na krótki dystans
marsz
ps. kiedy to, bo chyba przegapiłem info ?
–
piotrek.krawczyk
2016/04/10 21:00:33
Dwa Dziki
Marsz – II BIEG FIFTY – FIFTY równo za rok, wiosną 2017. A jesienią 2017 łamiemy 3 godziny w maratonie – Marsz i Dziki. Dziki
–
1.marsz
2016/04/11 10:59:31
dobry plan dziki:)
łamiemy też fifty-fifty?
marsz
–
tanczacy_jastrzab
2016/04/11 13:21:18
Dziki, prosze o wpisanie Jastrzebia na liste rezerwowa.
Usciski :-***
Tanczacy Jastrzab
–
pil00
2016/04/11 14:54:42
marsz: przeczytałem diagnozę z poprzedniego wątku „zdrowy ale w kiepskim stanie (…)” – daje trochę do myślenia, czytałem kiedyś na jakimś zagranicznym blogu o ultra, że wielu maratończyków i ultra maratończyków pomimo tężyzny fizycznej i ogólnego dobrego zdrowia, na twarzy są jakby starsi o 10 lat, wyssani z energii. Było to tylko pewne spostrzeżenie, ale chyba rzeczywiście jest coś na rzeczy. To paradoks, ale bieganie, jak każdy nałóg zmienia nas w swego rodzaju wampiry, głodne kolejnych km i lepszych czasów. Cała energia idzie w jak najefektywniejsze pokonywanie kilometrów i czasem nie zauważamy, że stoimy na krawędzi dobrego zdrowia. Codziennie ćwiczymy „głowę” aby znieść jak największe obciążenia, a właśnie ta „głowa” może doprowadzić nas to skrajnego wyczerpania, znamy dobrze takie historie.
Zacząłem na to zwracać uwagę, gdy podczas intensywnych przygotowań do Rzeźnika w ramach „zaliczenia” pojechałem do Warszawy pobiec maraton (przy okazji zrobiłem życiówkę) i koleżanka stwierdziła, że trochę się postarzałem na twarzy przez ostatni rok 😉 Jest to pewnie konsekwencja uprawiania wyczynowego sportu przez amatorów, którzy muszą zaleź energie i siłę nie tylko na trening, ale także na prace i życie rodzinne. Poprzeczkę z roku na rok stawiamy coraz wyżej, a w końcu jak długo można ciągle pokonywać „własne granice”- pokonamy jedną i już myślimy o kolejnej – można tak bez końca…
Wracając jednak do twojej diagnozy – może rzeczywiście czas trochę odpuścić, nie wiem czy twoje problemy pojawiają się tylko podczas biegania, czy także przy innym wysiłku, ale warto chyba znaleźć pewną równowagę w tym co robimy – po prostu odpocząć. Może w twoim przypadku właśnie „mniej znaczy więcej” 🙂
Zwróć uwagę na triatlonistów. Większość z nich ma atletyczną budowę, wyglądają dużo „zdrowiej” niż przeciętny maratończyk, mimo że w ciągu tygodnia spędzają więcej godzin na treningach. Wielu amatorów przyznaje, że ich przygotowania do triatlonu okazują się dużo lżejsze, niż do samego maratonu. Myślę, że wynika to z urozmaicenia treningu i swego rodzaju uporządkowania obciążeń. Maratończyk niby robi to samo, ale w treningu triatlonowym zawsze na 3-4 tygodnie treningu wypada jeden łatwiejszy-regeneracyjny – może warto wprowadzić sobie taki cykl- u mnie się sprawdził + odpowiednie jedzenie, szczególnie tuż po samym treningu. Każdy z nas jest trochę inny, więc być może każdy z nas musi znaleźć swój sposób na bieganie.
Zdrowia!
Michał
–
1.marsz
2016/04/11 18:55:53
dzięki michale, ciekawe i w dużej mierze trafne przemyślenia…
podejrzewam, że moje deficyty energetyczne sięgają wielu lat, a ich powodem jest ciągły stres (a raczej nieumiejętność radzenia sobie z nim) związany z prowadzeniem firm i perypetie z tego wynikające, a wyczerpujący trening ukierunkowany na wyniki z pewnością wyssał resztki sił witalnych – na razie szukam sposobu odbudowę bez konieczności zrezygnowania z treningu:)
marsz
–
piotrek.krawczyk
2016/04/11 19:00:05
Tu Dziki
Michał – mam inną wizję maratończyka/maratonki. Z konkretnymi przykładami z różnych kategorii wiekowych. Oczywiście po zawodach każdy wygląda jak trup. Pamiętam jak byłem kiedyś kibicem na Kabatach i na metę wbiegali sami starcy i same staruszki w różnym wieku. Blade, odwodnione lica, wysiłek i zmęczenie, cała krew poszła w nogi. Ale generalnie biegacze wyglądają średnio 10 lat do tyłu – licząc od kategorii K/M 35 (bo wcześniej czas ludzi nie zamienia). A bieganie głową to nie jest zwalczanie cierpienia czy znoszenie bólu. To kontakt ze sobą, ze swoim ciałem, świadomość ambicji – także destrukcyjnych. I wiedza, kiedy trzeba powiedzieć basta, stop. I tu się z Tobą zgadzam 🙂
A Dziki dziś ponad 3 godziny po Puszczy bez mierzenia jakimiś garminami 🙂 Z Wólki pod Wiersze przez Truskaw i powrót przez Pociechę, rympały były, jeden Łoś (pierwszy w tym roku – koło Mogilnego Mostka) i mnóstwo piosenek z góry. Muszę się nabiegać, bo od środy (raczej od czwartku – w środę roztrenowanie totalne) zaczynam przygotowania do sezonu 2017, w środę Dziki kończy 49 lat, znaczy zaczynam 50. rok życia. Mam plan treningowy na miesiąc – zaczynam od truchtu przez 15 minut, w maju może dojdę do godziny ciągłego biegu na tętnie do 145. Zaczynam wszystko od początku. Mam taki dziki plan. Dziki
–
pil00
2016/04/11 21:58:37
Dziki
zgoda, oczywiście bieganie odmładza, w ogóle pasja dobrze działa na człowieka, bo jest wtedy szczęśliwy i przez to jakby młodszy 🙂 Nie chce generalizować, chociaż jeśli ktoś trenuje za dużo do swoich możliwości to siłą rzeczy zmęczenie jest w pewnym stopniu widoczne na twarzy.
W ogóle doświadczeni maratończycy (amatorzy) mają pewne charakterystyczne rysy twarzy, bardziej ostre, nawet trudno mi to określić, trochę jak weterani wojenni – to pewnie przez te trupy na mecie 😉
Michał
–
kamilmnch1
2016/04/11 22:15:54
Michale, niedługo nasza rocznica 🙂
Ja wspominam wciąż jako spełnienie marzenia ale dodatkowo jako Twój hamulec.
Dziki, wpisz mnie, najwyżej grom mnie trafi.
P.S. Gdzie jest odcinek!