ani słowa o olimpiadzie – 25 sierpnia 2008

Sportowa sobota i sportowa niedziela. I rzecz nie w bieganiu. Posłuchajcie.

Najpierw zwyczajowa relacja jak trenowałem w końcówce poprzedniego tygodnia. W piątek dwie godziny powoli (5:30 kilometr), polataliśmy po Lesie Kabackim z Kamilem D. z Tok FM. Tok FM to takie radio, w którym bez przerwy mówią. Ale po półtorej godzinie treningu jednak chęć do mówienia spada. Skończyliśmy trzema minutowymi przebieżkami po 4:00.

Umówiłem się z Kamilem na taką godzinę, żeby zostawić córkę przedszkolaka na 25 minut samą w domu, zanim Moja Sportowa Żona wróciła z porannego fitnessu. Specjalnie, żeby córka przedszkolak też sobie poćwiczyła – zostawanie samemu. Uspokajam matki ze stolicy kraju, że najpierw wyrecytowała, co wolno, czego nie wolno, a potem to już jej się oczy świeciły, że ma nieograniczony dostęp do telewizora i komputera, co u nas jest raczej rzadkością. Martwiła się potem, że mama za szybko wróciła.

Wykorzystałem to w sobotę – MSŻ poszła na szkolenie zorganizowane przez Fundację Maraton Warszawski, a ja znów komputer i telewizor, a samemu na bieganie. Pół godziny szybko za jednym zamachem. Miało być po 4:00, wyszło po 4:04. Prawie. Chociaż to robi różnicę.

W poniedziałek były podbiegi Słonika (po 400 m) w takim cyklu – mocny podbieg, szybki zbieg, mocny podbieg, zbieg truchcikiem. Powtórzone cztery razy.

Fajne, dobre treningi. Ale bądźmy szczerzy – nikt z nas nie szykuje się na olimpiadę do Londynu. Ani wy, ani ja. Miejmy nadzieję, że Szost, Sowa i jeszcze Ochal się przyszykują, i to lepiej niż do Pekinu. Ale ani słowa o olimpiadzie.

W naszym życiu sport nie jest pracą, nawet jeśli pracujemy ciężko na treningach. Jest przyjemnością, radością, środkiem budowania relacji. Z tej strony ugryzłem sport, a raczej rekreację w weekend.

W sobotę po moim treningu przyjechała do nas córka licealistka z rowerem. Wybraliśmy się we trójkę – tata z dwoma córkami – na przejażdżkę. Najpierw na Kopę Cwila (niektórzy mówią Kopiec Fila, też ładnie), tam trochę downhillu. Potem na plac zabaw, do fastfoodu, a na koniec odwieźliśmy córkę licealistkę na koleżeńskiego grilla w drugiej części Ursynowa. Pół dnia jeżdżenia, 13 km i worek radości.

W niedzielę wrzuciliśmy do bagażnika rolki i pojechaliśmy we dwoje (MSŻ wciąż miała szkolenie) na drugi koniec miasta zobaczyć się z synem maturzystą. Pojechaliśmy do skate parku na Bemowie, syn maturzysta dał mi lekcję jeżdżenia do tyłu. Takie przyjemne odwrócenie ról. Trochę w tym jestem bałwanem, z trudem jadę beczkami nie odrywając nóg od podłoża.

Syn: – Przenieś ciężar ciała na jedną nogę.

Ja: – No jak? Nie umiem.

Syn: – Popatrz…

Fajne. Bez sportu świat byłby gorszy. Bo co? Miałby mi syn licealista robić wykłady z mitozy i mejozy?

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.