falenica – 13 stycznia 2007

Psychologia i fizjologia mają pewnie parę punktów wspólnych. W tym tygodniu mocno dostrzegłem jeden z nich. Jeżeli chciałbyś płacić dziecku za każdą piątkę dwa złote, to dziecko by się ucieszyło. Od razu wyjaśniam, że nie jest to bynajmniej moja metoda wychowawcza, tylko przykład teoretyczny. Dziecko ucieszyłoby się za pierwszym, drugim, trzecim razem. Ale później, żeby je zmotywować musiałbyś zwiększyć nagrodę do trzech złotych, pięciu, dziesięciu. W nieskończoność. Tak samo nie możesz podnosić możliwości organizmu zwiększając tylko obciążenia treningowe. Możesz przebiegane kiedyś 80 km miesięcznie zamienić na 160, a nawet na 250. Ale nie nadmuchasz balona do 1000 km. Wracamy do kieszonkowego. Możesz zmienić nagrodę. Zabrać dziecko na lody albo do kina. A organizm możesz zacząć stymulować różnorodnymi bodźcami treningowymi. Odmiennymi od tych, do których on się przyzwyczaił. To właśnie zastosowałem mimowolnie w tym tygodniu. Najpierw trening dynamiki na hali na Siennickiej (a propos: Siennicka w remoncie, szukamy innej hali z tartanową bieżnią, płotkami i piłkami lekarskimi – może ktoś podpowie). A w sobotę bieg górski. Już widzę, jak Moja Sportowa Żona i jej megasportowa koleżanka z Rabki (pozdrowienia) pękają ze śmiechu – biegi górskie w płaskiej jak lotnisko Warszawie. Ale jest takie miejsce, peryferyjna Falenica, gdzie na wydmie można wytyczyć trzykilometrową diabelską pętlę. Niebo, piekło, niebo, piekło. Siedem podbiegów razy trzy okrążenia – i 10 kilometrów przebiegam w 45 minut, o 6 minut wolniej niż tydzień temu w Kabatach. Nie jechałem tam po wynik, ani po miejsce. Bo nie umiem się ścigać pod górę. Mimo intensywnych od dwóch lat górskich treningów. Na każdym podbiegu rywale odjeżdżali mi na parę-paręnaście metrów. A ja goniłem ich na zbiegach i na płaskim. Jechałem tam po bodziec. Zaatakować zrutyniałe mięśnie krossem z dużym natężeniem. Córka przedszkolak została dzielnie na starcie/mecie razem z siedmioletnimi dziećmi biegającej koleżanki, bo MSŻ miała całodzienne szkolenie z fitnessu. Dzielnie bawiła się Tamaguci czy jak to się nazywało. A po biegu oświadczyła zapytała, czy jak dorośnie, to pożyczę jej swój plecak. Bo będzie wtedy instruktorką fitness. A biegać też będzie. I o to nam chodzi. O to biega. Nie o to, żeby naśladowała nasze pasje czy drogę zawodową. Ale żeby naturalne stało się dla niej, żeby swoją osobowość stymulować nie tylko w szkolnej ławce, ale też w sportowym wysiłku. Spodziewamy się lepszego efektu.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.