krotka plaza – 3 lipca 2008

Znow bez polskich znakow. Wstawie wam za to pare bulgarskich. áøéß©. Tylko ó wychodzi normalnie.

Bulgaria jest w porzadku. Goraco, jak to w cieplych krajach. Hotele jak to w cieplych krajach, Moja Sportowa Zona, ktora byla raz w Bulgarii za demokracji ludowej mowi, ze wtedy bylo 10 proc. z tego, co teraz stoi. Tyle ze chodniki krzywe i haszcze zamiast trawnikow, miejscowy ZDM i zarzad zieleni miejskiej z pewnoscia ten sam, co za poprzedniej demokracji.

Podleczylem troche polskie kompleksy – nie jestesmy gorsi. A nawet czasem lepsi, jesli ktos narzeka na kulture kierowcow na polskich drogach, niech sprobuje przejsc przez jezdnie w Slonecznym Brzegu. Tu sie nie przyhamowuje, nawet jak przez jezdnie przechodzi facet z dzieckiem za reke.

Jestem winien sprawozdanie z biegania jeszcze w Polsce. We wtorek byla tylko godzina, pobieglem na Kope Cwila, tam zrobilem szesc szybkich podbiegow po niecala minute. A potem na stadion przy Koncertowej, gdzie kolko ma 333 m. I tam szesc razy kolko szybko (w ok. 1:02-1:06, co daje tempo miedzy 3:06 a 3:18) z przerwami na kolko wolno (w okolo 2 minuty). Wlaczylem taki trening, zeby cos jednak szybciej pobiegac, zwlaszcza po tym, co pisal guru Skarzynski – zeby letnie treningi nie byly stricte pod maraton, ale bardziej pod krotkie dystanse.

Wylecielismy wieczorem, w nocy wyladowalismy na lotnisku, a rano na plazy. W srode potrenowalem wzdluz linii brzegowej. Tyle ze plaza w Slonecznym Brzegu, to nie to samo, co nasz Hel. Z Jastarni do Helu mozesz zrobic polmaraton, a tu nie starczylo mi miejsca na poltoragodzinne wybieganie. Plaza przed Neseberem skonczyla sie skalami i kamiennymi plytami, zawrocilem, po godzinie przebieglem przed nosem MSZ i jej mniej sportowej siostry, dobieglem do drugiego konca, znow kamienie i plyty, znow nawrotka, MSZ i jej mniej sportowa siostra pekly ze smiechu, kiedy krzyknalem, ze jeszcze osiem minut. Jednym slowem, troche nie ma gdzie biegac.

We wtorek zalozylem wiec buty i spodenki biegowe, i polecialem w gory. Bo kilometr od plazy wznosza sie Gorce w miniaturze, tyle ze z przewaga lasu lisciastego. Niestety drogi konczyly sie przy ostatnich zabudowaniach, znalazlem tylko namiastke sciezki w gory. Otrzepujac sie z pajeczyn i kaleczac sie krzewami dotarlem na jakis maly szczytek. Tam widok na gorski dywan – laki, lasy. Az krzyknalem z radosci.

Drugi raz krzyknalem ze strachu. Bo ja sie brzydze wszelkich gadow, a tu na sciezce najspokojniej w swiecie stoi sobie zolw. Spory, jak polowa pilki do siatkowki. Wiedzialem, ze jak go przeskocze, to mnie nie zlapie w locie. Ale do konca zbiegalem juz lekko usztywniony. A to niedobrze, bo biegac powinno sie luzno.

Na plazy poplywalem chwile w morzu, a potem udalo mi sie dolaczyc do miejscowej ekipy uprawiajacej siatkowke plazowa. Nawet MSZ i jej mniej sportowa siostra chwile z nami poodbijaly, ja gralem tam chyba przez poltorej godziny, ktos odchodzil, przychodzil. Pierwsze dziesiec pilek totalnie schrzanilem, ale potem przestalem sie bac odbijania. Grunt to sie przelamac.

Naprawde nie wyobrazam sobie, jak mozna siedziec na plazy i nie robic tego wszystkiego.

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.