masa krytyczna – 10 listopada 2008

Milowy krok w dziejach biegania w Polsce. Zapamiętajcie tę datę: 11 listopada 2008 r. Liczba biegaczy przekroczyła masę krytyczną.

Wiecie co jest masa krytyczna? Nie mam tu na myśli masowych przejazdów rowerowych po ścieżkach samochodowych w wielkich miastach, tylko pojęcie fizyczne. Ja pamiętałem mgliście, ale zajrzałem do Wikipedii (starsi: spytajcie młodszych). To taka masa, przy której reakcja rozszczepienia przebiega w sposób łańcuchowy, tj. jedno rozszczepienie jądra atomowego wywoła dokładnie jedno następne rozszczepienie. Kiedy masa przekroczy masę krytyczną reakcja będzie przebiegała lawinowo.

Kiedy masa biegaczy była mniejsza od masy krytycznej – na początku lat 90. – ubywało nas z roku na rok, widać to po frekwencji w dużych biegach. Pod koniec ubiegłego wieku osiągnęliśmy dno czyli garstkę.

Ostatnio zaczęło nas przybywać, ale dla uproszczenia nazwijmy sobie to okresem reakcji łańcuchowej, bo przybywało nas po trochu. Masa biegaczy zwiększała się, jeden biegacz na ulicy powodował reakcję łańcuchową u kolejnego, co roku w dużych biegach startowało po 10-20 proc. ludzi więcej.

A teraz wybuchło. Supernowa. Nie sposób nie docenić tu zapalnika jakim były trzy edycje megabiegu organizowanego przez firmę boginię. Ale nawet zaplanik musi paść na odpowiedni grunt. To w Was – tych biegających dychę po 35 minut, po 40, po 60, po 70, serio – w Was jest ten dynamit. To Wy jesteście tymi Prometeuszami, którzy przemykają wieczorem po ścieżkach pieszych, a społeczeństwo widzi Was z okien samochodów i co ileś mignięć społeczeństwu kiełkuje myśl: może by tak pobiegać?

Ogłaszam ten wybuch właśnie teraz, bo stało się coś niebywałego. Po raz pierwszy w tysiącletniej historii Polski na biegu (Niepodległości) zabrakło numerów startowych i trzeba było zamknąć listę zgłoszeń. Więcej nas się rwie na start niż organizatorzy przewidzieli. A przewidzieli spory limit, pięciotysięczny.

To podwójnie symboliczne, że stało się to akurat w tak symbolicznym biegu. Może na 100-lecie odzyskania niepodległości to najradośniejsze z patriotycznych świąt przestanie się kojarzyć ze składaniem wieńców (chwała bohaterom, ale dajmy sobie prawo do radości), tylko z wielkim, kilkudziesięciotysięcznym biegiem ulicami miasta?

W piątek odbierałem numery startowe, mam bez żadnego kumoterstwa równe 3000, jak ktoś z czytaczy mnie zobaczy, to przybijmy piątkę przed startem albo za metą. Siedziba WOSiR-u, symbolicznie trzy kroki od siedziby postkomunistycznej SLD, siermiężna jak za Gomułki. Nie masz tłumów radosnych wolontariuszy jak na biegu firmy boginii albo na warszawskim, poznańskim czy krakowskim maratonie. Trzy panie na etacie, z których jedna operuje telefonem, druga komputerem, a trzecia długopisem. Miały przygotować fakturę na Agorę SA za naszą ośmioosobową drużynę, ale nie mogą znaleźć, więc doślą. W pokoju obok wąsaty pan wydaje koszulki. Przypomniał mi się mocno mój tekst o Grzegorzu Lacie (będę poprawiał, jeśli ktoś ciekawy), w którym nie zdołałem ugryźć betonu. Tu też: świetny bieg, mnóstwo ludzi, a jednak ta peerelowska siermięga kłuje w oczy.

W piątek nie biegałem, odpoczywałem po czwartkowym dokręcaniu śruby (czyli bieganych na absolutnego maksa 200-metrówkach). Bo odpoczynek, to ważny element planu treningowego. Czym kto starszy, tym ważniejszy. Dlatego pięćdziesięciolatkom plus zwłaszcza początkującym zalecałbym raczej trzy, maksimum cztery treningi tygodniowo – jeśli chcecie, żeby wasza forma rosła.

W sobotę za to znów sobie dołożyłem. Umówiliśmy się na kilometrówki z Kamilem. Tylko sześć, ale szybko (gdyby to był maraton, byłoby raczej 10-12, ale ciut wolniej). Nie ma to jak zdrowa rywalizacja. Piszę o tym do znudzenia, ale to ważne. Bieganie jest sportem dość indywidualnym. Czasem na bardzo długi, bardzo nudny trening dobrze umówić się z kimś biegającym w podobnym tempie. Ale prawdę mówiąc wystarczy empetrójka. Natomiast warto biegać z kimś bardzo ostre interwały. Wtedy mobilizacja jest nieporównywalna.

Umówiliśmy się, że startuję 10 sekund za Kamilem, żeby doganiać go w połowie kilometra i uciekać przez drugie pół. Efekt? Obaj zrobiliśmy życiówki. Kamil na pierwszej kilometrówce – 3:40. Ja na ostatniej – 3:22. Naprawdę, w życiu nie przebiegłem szybciej jednego kilometra niż tutaj.

W niedzielę odpoczywałem. Zrobiliśmy sobie tylko rekreację rodzinną na rolkach (Moja Sportowa Żona) i rowerze (córka przedszkolak). Spotkaliśmy kilku nastoletnich rolkarzy, żadnego dorosłego. Naprawdę trudno mi to pojąć, jak to jest, że w pewnym wieku społeczeństwo tak masowo rezygnuje z pewnych przyjemności.

W poniedziałek było pół godziny powoli (5:00), na koniec 6 razy 30 sekund na maksa z 30-sekundowymi przerwami w truchcie. I porządne rozciąganie, co powtórzę, jak MSŻ wróci z pracy. Spróbuję ją namówić na mały stretching i na to co wczoraj.

A we wtorek? Wpiszcie, jak Wam pobiegło. Koniecznie. Ci co się wpisują na co dzień i Ci co się wstydzą. Kto wygra ze mną? Kto wygra z Dzikim? Z Kamilem? A kto z córką licealistką, która pierwszy raz w życiu wystartuje jutro na 10 km? I wreszcie kto wygra ze sobą? Z tym, że niedawno nie mógł dobiec do tramwaju numer 10, a teraz w szybszym tempie niż wtedy pokonuje 10 km? 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.