Dawno, dawno temu w Peerelu tak się nazywał program, w którym telewizja pokazywała mecze ligowe. Nawiasem mówiąc, to jakiś skandal, że w kraju Lubańskiego, Laty i Bońka normalny człowiek nie może obejrzeć meczu w telewizji. I piszę o tym nie dlatego, że w piątek pierwszy raz od roku grałem z chłopakami w piłkę, cały szczęśliwy, strzeliłem cztery bramki na 10, które zdobyliśmy, ale tylko dlatego, że poziom był niski. Chodzi mi o rodzinną sportową niedzielę – ja robiłem trzydziestkę z czego połowę z Kamilem D., jego żona w tym czasie dojechała do Powsina na rowerze i zerkała na nasze córki przedszkolaki, a Moja Sportowa Żona cały dzień uprawiała fitness.
Moja córka przedszkolak na polance w Powsinie podobno usiłowała robić szpagat i głośnym krzykiem oznajmiała wszystkim, że już jej niedużo brakuje, bo jest ze sportowej rodziny. Spełniony sen wychowawczy. A w Powsinie bajka, Polska uprawia rekreację, zatrzęsienie rowerów, nordic walkerów, spacerowiczów, aleje Lasku Kabackiego jak pochody pierwszomajowe, chociaż to dopiero kwiecień i już nie Peerel.
MSŻ miała konwencję czyli maraton różnych zajęć fitness na poziomie dla instruktorów. Niestety tym razem nie widziałem, bo trochę namieszałem i od piątku byliśmy w stanie wojny, który na szczęście dziś się zakończył. To dobrze, bo do ślubu już tylko trzy tygodnie. Tak jak do polskobiegowego weekendu zresztą.
Ja mam na razie celownik ustawiony na Kraków, kończyłem teraz obóz biegowy. W piątek rano była piłeczka na Agrykoli, samochód jak już chyba pisałem zostawiłem w czwartek w pracy (z cywilnymi ciuchami w bagażniku), w piątek na boisko dobiegłem (godzina w pierwszym zakresie), a wieczorem, kiedy córka przedszkolak miała Fasolki zrobiłem zbiegi z Agrykoli. Nie poszły mi zbyt dobrze, bo po piłce człowiek biega jak kaczka po wypiciu małpki, bolą przywodziciele, cały pas miednicowo-biodrowy.
W sobotę rano miało być BNP, ale piłka ciągle siedziała mi w nogach i nie mogłem przyspieszyć bardziej niż do 5:20. Naprawdę. Nie grajcie w piłkę tuż przed maratonem.
W niedzielę – ostatnia trzydziestka. Zacząłem od tempa 5:20 na kilometr, a kończyłem poniżej 5:00, razem z Kamilem D., który zrobił sobie przez to prawie półtorej godziny drugiego zakresu.
Dziś ostatni dzień obozu, rozluźnienie – trzy po trzy. Czyli 3 km w tempie maratonu powtórzone trzy razy. Też nie do końca wyszło, bo tempo było o 20 sekund na kilometrze wolniejsze niż chciałem. Potem cały dzień biegania w pracy. A po południu odebrałem córkę przedszkolaka z Kijanek, właśnie chwali się mamie, że pływała dziś bez deski na plecach.
MSŻ właśnie wróciła z zajęć. Zobaczę, czy pokój jest trwały.
wqu
2009/04/20 20:58:20
Osiem miesięcy i osiem minut
Już niemal osiem miesięcy minęło odkąd, po zaledwie sześciu tygodniach biegania i pod troskliwą opieką Wojtka, który nawet picie mi podawał tak jak Marii Pii, przebiegłem swoją pierwszą dziesiątkę. Poniżej godziny zgodnie z planem. Z pewnym zapasem i z niemałym wysiłkiem. Satysfakcja była ogromna i dzięki niej połknąłem biegowego bakcyla.
Następnego dnia na swoim blogu Wojtek opisał nasz wspólny bieg dodając, że ze swej strony nie bardzo może to nazwać bieganiem – raczej uprawianiem joggingu. Ożesz ty A ja miałem tętno ponad 180. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, iż Wojtek joggingu nie znosi. I jakie wyjątkowe miałem szczęście, bo nawet jego córka licealistka musiała pierwszy raz dychę w godzinę pokonać sama. Wojtek zaczynając ten blog napisał: Nie ma mowy, żebym prowadził kogoś za rękę od pierwszych treningów do pokonania pięciu kilometrów w pół godziny. Raz pro publico bono zrobił wyjątek. A że publika dopisała tylko w mojej skromnej osobie, wiec wyszło, że w drodze wyjątku poprowadził za rękę właśnie mnie.
Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, więc jogging obudził we mnie złość. Sportową, rzecz jasna. Znaczy, aby to nazwać biegiem, trzeba pobiec o tych kilkadziesiąt sekund na kilometr szybciej. Co to jest kilkadziesiąt sekund. Jeszcze trochę poćwiczę, dam z siebie wszystko i pobiegnę, pomyślałem. Okazja nadarzyła się jakieś półtora miesiąca później. Kabacka dycha. Dałem z siebie wszystko, co do tego nie ma wątpliwości. Przed metą urwał mi się film. I boleśnie odczułem, że te kilkadziesiąt sekund na kilometr to cała wieczność. I trochę trzeba uważać, żeby nie w sensie dosłownym. Potem zaś była ponad miesięczna przerwa w bieganiu, bo lewe udo bolało tak, że utykałem chodząc.
Gdybym to swój pierwszy bieg tak skończył, odechciałoby mi się biegania. Ale miałem szczęście, bo w pierwszym biegu prowadził mnie Wojtek. I sukces odniesiony w pierwszym biegu skutecznie zaszczepił mnie przed skutkami porażki w następnym. Jeszcze raz dziękuję, Wojtku.
cdn … (przekroczyłem 4000 znaków i więcej nie chce przyjąć)
–
wqu
2009/04/20 21:06:45
… cd (mam nadzieję, że mnie Wojtek nie zeklnie)
Znaczy, biegać trzeba z głową. Poczytałem więc o bieganiu. Od zapisów na blogu Wojtka i innych forach, poprzez Murakamiego „O czym właściwie mówię, kiedy mówię o bieganiu”, aż po Skarżyńskiego. I jak tylko udo dało się rozbiegać, wróciłem do treningów. Zgodnie z tym, czego się nauczyłem. Dodałem też coś od siebie – bieżnię mechaniczną.
Od siebie, bo wszyscy biegacze na różnych forach wykpiwają bieżnie mechaniczne. Też bym nie spróbował, gdyby nie to, że – z powodu bólu uda – na początku mogłem biec jedynie odciążając ciało oparciem na uchwytach bieżni. I wiecie co, polubiłem bieżnię. Nie tylko na krótkie dni i siarczysty mróz.
Czego to ja się o tych bieżniach nie naczytałem. Że nuda i marnowanie czasu. Że oszukaństwo, bo bieżnia sama przesuwa nogę do tyłu i mięśnie nie pracują tak, jak przy prawdziwym grzebnięciu „w realu”. Że, jak biegnąc odrywamy się od ziemi, to bieżnia sama się pod nami przesuwa, a my się przecież nie poruszamy, więc te kilometry wybiegane na bieżni to jedno oszustwo. Itp., itd. Hola, hola. A co z drugą zasadą dynamiki … Żadnym eksperymentem fizycznym nie jesteśmy w stanie odróżnić dwóch układów odniesienia poruszających się względem siebie ruchem jednostajnym po linii prostej. Żadnym. Bieganiem też nie. Mówię poważnie – z fizyki mam doktorat.
Nie znaczy to zgoła, że na bieżni biegnie się tak samo jak w realu. Nie ma oporu powietrza. I to wcale nie jest mała różnica, zwłaszcza gdy biegnie się szybko. I jeszcze coś. Żeby przyspieszyć na ścieżce biegowej, trzeba sporej siły woli. A na bieżni wystarczy nacisnąć przycisk. Kolosalna róznica. Ale, moim zdaniem, te różnice wcale bieżni nie dyskwalifikują. Przeciwnie, przy treningu szybkościowym są nawet zaletą. Działają trochę jak zbiegi, którymi trenują szybkość południowoafrykańscy biegacze. Tylko nie niszczą kolan.
Ale zaraz. Przecież to nie miało być o fizyce. Miało być o tym, że teraz – po ośmiu miesiącach – dychę w godzinę biegnę z tętnem koło 140. Też więc mogę powiedzieć, że uprawiam jogging. A co!
A jak dam z siebie wszystko (ale z głową), to i te kilkadziesiąt sekund na kilometrze też urwę. W sobotę pobiegłem dookoła ZOO. Pytany na ile biegnę odpowiadałem, że to zależy jakie zwierzęta wypuszczą. Wypuścili tygrysicę. Więc urwałem po 47″ i dobiegłem w 49:36 . Osiem minut krócej niż osiem miesięcy wcześniej z Wojtkiem. Ostatni kilometr tempem 4:34. Przed metą 4:12. Bingo!
Te osiem miesięcy treningu dedykuję żonie Ewie, która nie bez troski o mnie (po kabackim doświadczeniu) – kibicowała mi dzielnie przez cały czas. W ostatnią sobotę w strugach rzęsistego deszczu.
Te osiem minut dedykuję Tobie, Wojtku, bo gdyby nie Ty, na pewno bym nie biegał.
A te prawie osiem kilo wagi zadedykuję sam sobie. A co!
Teraz jeszcze cztery miesiące i cztery godziny. Maraton Warszawski. Szykuję się. A Wam życzę powodzenia w Krakowie.
–
ocobiegatu
2009/04/20 21:37:08
Tez biegałem w niedzielę , z tym , że nad Odrą i przy wrocławskim zoo .
Takie zwiedzanie zoo dla ubogich…)) , niestety tygrysy są po drugiej strony zoo a mi tylko ptaki śpiewały , lekko mi było , nowe wybiegi dla wilkow gotowe ale ich jak zwykle nie ma ..). Zwykle biegałem w parku konkretne dystanse a ostatnio polubiułem biego krajoznawcze nad Odra , poznaje nowe groble , czuje się jak Kolumb , fantastyczne to jest …Mieć tą wolność i biec już przez dwie godziny te 20km , czyli wolno i długo. Dzięki tym nowym odkrywczym biegom polubiłem w końcu wolne bieganie – bo tak jak w parku ciągle 5-tki się kręci to troche nudno i sie biega szybciej ( tak dla analizy).
Wku – cieszę się , ze mnie przegoniłeś w długości wypowiedzi – bo jak tu czasem dużo pisałem to sobie myślałam , kurczę , znów się rozpisałem niepotrzebnie..(obiecując sobie poprawe..).
Aby się trochę zaś powymądrzać ..
Trenowanie na stacjonarnym jest super dla termoregulacji. Ja zimę popracowałem na rowerku i bardzo sobie chwalę , a pal diabli , że jakies inne mięśnie pracują..
Usprawniają się gruczoły potowe , reguluja różne progi temperatury. Po takim wytrenowaniu organizm szybciej sie poci , mniej krwi idzie w skórę a więcej w mięśnie , mniej się zmniejsza frakcja wyrzutowa serca (sv) , tętno mnie rośnie i vo2 jest ok…
To tak w skrócie..)). W każdym razie jak jeździłem na rowerku to marzyłem o tym aby wreszcie zlać sie potem – później juz było lepiej..
I wiem już …iż zawsze będę biegał w bawełnianych koszulkach..
No może do dnia zawodów…
–
sfx
2009/04/23 07:56:36
Witam… tym razem już z Krakowa… w ktorym się zameldowałem wczoraj po 22 🙂
Szanse na start powróciły po czwartkowej wycieczce do nowego ortopedy. Zalecenia poskutkowały już w sobotę i potwierdziły się w niedzielę i wtorek – na razie jest o.k.
Dziś zrobię lekki rozruch i odpoczywam do niedzieli.
–
wojciech.staszewski
2009/04/23 12:04:05
Sfx – powodzenia, choć mam sporo obaw o twoje kolano.
Wszyscy startujący w Krakowie – powodzenia, choć mam sporo obaw o upał na trasie.
Wqu – dzięki za dużo miłych słów. Gratuluję przejścia od truchtacza do biegacza. A przede wszystkim twój wpis powinien być lekturą obowiązkową początkujących biegaczy – świetnie wypełniłeś treścią hasło „biegać z głową” (pokazując też, w jakie ślepe uliczki prowadzi bieganie samymi nogami i ambicją). Tak trzymaj, do przodu
–
bolek.03
2009/04/23 13:22:44
To dość wiarygodna prognoza: new.meteo.pl/php/meteorogram_list_coamps.php?ntype=2n&fdate=2009042300&row=151&col=91&lang=pl&cname=Krak%F3w
Można liczyć na ok. 20 stopni. Czyli ciepło Do zobaczenia na szlaku 😉
Powodzenia
–
johnson.wp
2009/04/23 14:43:40
Do zobaczenia na mecie! Ja powinienem być ok 13.10. Wg meteo powinno być między 10 a 15 stopni przez większość trwania biegu. Niech duch w nas nie upada…
SFX – do zobaczenia równiez na starcie! Ja wyjezdzam w sobotę, a wieczorem będę szukał mojego szczęśliwego numeru…