bieganie z szefem – 28 sierpnia 2008

Pół tygodnia biegania z biegającym szefem. I jedno fajne rozwiązanie rekreacyjne.

Jeżeli myśleliście, że tytuł "bieganie z szefem" dotyczy treningów z Moją Sportową Żoną, to się mylicie. MSŻ nie daje się namówić na treningi.

Wstałem we wtorek rano, do ubikacji, mocz biały, czyli super – jestem dobrze nawodniony. Piłem dużo wody przez cały poniedziałek, żeby przygotować się do wtorkowego wyścigu na 10 km w Kabatach. I nagle mnie olśniło: to za tydzień!!! Nie wiem, jakim cudem zdało mi się, że już jest wrzesień, że zawody są już teraz.

A namówiłem już na start Kamila i biegającego szefa. Postanowiłem wziąć to na klatę. SMS do Kamila, który już sobie zorganizował wolne w pracy, opiekę do córki, żeby móc wystartować. Sorry, Kamil, raz jeszcze. Telefon do biegającego, którego dwa dni wcześniej namówiłem, żeby zaplanowany na Agrykoli (taki otwarty prawdziwy stadion z bieżnią tartanową, mamy taki ewenement w Warszawie) zamienił na zawody. Było mi nieźle głupio.

Zrobiliśmy więc z biegającym trening po pracy – 500 na maksa, 2-3 minuty truchtu, 1000 na maksa, 2-3 truchtu, 1500 ciągle na tego samego maksa. Ja przyjechałem na Agrykolę wcześniej i zrobiłem trzy takie powtórzenia, biegający zrobił dwa. Dojechał z opóźnieniem, bo redagował mój tekst do czwartkowej gazety. Widzieliście? Fragmenty rozmów z maratończykami warszawskimi na przestrzeni lat. Całość składa się na książkę z okazji trzydziestolecia maratonu – robiliśmy to we czterech z Przemkiem z telewizji, Piotrkiem z Polski i Kamilem, tym Kamilem. Swoisty ekumenizm mediowy. Dziennikarze wszystkich mediów, łączcie się.

W środę było długie wybieganie z biegającym. Wyrwaliśmy się z redakcji o 13.30, polecieliśmy na wał wiślany, przez te kępy zielone 10 minut od miasta. Zachęcam do tej ścieżki, kto blisko mieszka. Zaczęliśmy trochę za szybko, kilometr gdzieś tak po 4:55, bo nie mogło mi się włączyć urządzenie na G. (też macie takie problemy, żeby przez 15 minut łapało satelitę? myślałem, że szlag mnie trafi). Po pół godzinie zwolniliśmy na pół godziny do tempa 5:30, bo G. się jednak włączył, a biegający długie wybiegania powinien robić jednak w takim tempie, chociaż nie mogę go do tego od lat przekonać. A na ostatnie 20-30 minut przyspieszyliśmy znów do tempa poniżej 5:00.

A w czwartek robiliśmy znów razem podbiegi na Agrykoli. G. zadziałał, więc wiem, że zaczynaliśmy od średniego tempa podbiegu 4:29 na kilometr. To niezbyt szybko, ale tam jest naprawdę stromo. Czwarty podbieg zrobiliśmy już w tempie czystego szaleństwa – kilometr w 4:04. Piąty tylko odrobinę słabiej. A ostatni, szósty – z tempem 3:41. Myślałem, że wyzionę.

Jaki w tym wszystkim sens? Jeden dzień szybkie odcinki, drugi dzień wytrzymałość, trzeci siła. W piątek będzie odpoczynek, a w sobotę ma się to poskładać na zawodach w Powsinie (sprawdziłem datę pięć razy). Będzie bieg na 25 km.

Do tego akapitu dotarli już pewnie tylko biegacze. Powiem wam o bardzo fajnym rozwiązaniu rekreacyjnym, które zrealizowaliśmy z moją sportową rodziną w środę. Moja Sportowa Żona przyjechała do gazety na obiad z córką przedszkolakiem autobusem, a ja w samochodzie przywiozłem wcześniej rowerek dla córki przedszkolaka i rolki dla siebie. Po obiedzie MSŻ prowadziła fitness w Gazecie (mamy tam taką salkę, a MSŻ ma tam w wakacje zastępstwa). Zostawiłem jej samochód, założyłem rolki, córka przedszkolak wsiadła na rowerek i pojechaliśmy do domu.

Fajnie, kiedy 7 km to nie jest żaden kłopot, a czysta przyjemność.

Kończę bez puenty, bo do drzwi stuka gość (to ewenement w naszym życiu, generalnie nikt nas nie odwiedza, nawet końmi zaciągany). To fitnessowa koleżanka MSŻ, też instruktorka, która przygotowuje się do maratonu. Nie wie jeszcze tylko, czy do tegorocznego warszawskiego. I zamierza się tego dowiedzieć ode mnie. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.