Wkleiłem plan treningowy na przedostatni tydzień. Zanim pomyślicie, że zwariowałem, pozwólcie, że się wytłumaczę. Podsłuchiwałem czasem takich maratońskich dziadków, którym ustąpiłbyś miejsca w autobusie, a na trasie zostawią cię za sobą albo wyprzedzą bezradnego na 35. kilometrze. Dziadki rozmawiały, kto był na jakim obozie w wakacje – ten w Szklarskiej, tamten też. Wiadomo, mekka Wunderteamu (młodsi patrzą w google). I wprawdzie nie wiadomo, czy emeryt ma pieniądze na taki obóz, ale na pewno ma czas. Z latami bardziej się wkręciłem w bieganie. A potem wkręciłem się jeszcze w miłość do Mojej Sportowej Żony. I zanim ona zdecydowała się przyjechać do miasta, którego nie cierpi, to ja jeździłem w góry, które kocham. Szukałem tematów na Podhalu albo zbierałem materiał w Warszawie i jechałem w góry napisać tekst. Tak wylądowałem w sierpniu któregoś roku w pensjonaciku w Beskidach. Środek sezonu, więc MSŻ miała w pensjonacie mnóstwo roboty. I co? I zrobiłem sobie spontaniczny obóz. Śniadanie w dresie i potem 1-2 godziny biegania po górach. Powoli, pierwszy zakres. Potem praca, obiad, praca i drugi trening. Tym razem krótko 30-45 minut, ale szybko. A wieczorem z akumulatorami naładowanymi do czerwoności jechałem na randkę. Ech, życie… W dziewięć dni zrobiłem ponad 180 km. A miesiąc później miałem Maraton Warszawski. Przyjechała do mnie MSŻ, czekała na mecie. Powiedziałem jej, że złamię 2 godziny 55 minut. Wiecie w ile przybiegłem? 2:54:44. Eksplozja szczęścia, a potem randka. Ech, życie… Od tego czasu przed ważnymi startami robię obozy. Nie zawsze człowiek ma ten komfort, że zakocha się w górach i jeszcze może do tego dopasować pracę. Ale obóz treningowy można dopasować do życia codziennego w wielkim mieście. Przez tydzień (przedostatni tydzień przed zawodami) robię rano tak długie wybieganie na jakie mnie stać czasowo i siłowo. A wieczorem krótkie, ale tak szybkie, jak tylko dam radę. Tak przez dwa dni. A trzeci dzień jest odpoczynkowy – tylko jeden poranny trening, dość długi i mocniejszy niż w poprzednich dniach. Taki system dwa plus jeden wziąłem od zapaśników z kadry, o których kiedyś pisałem. Oni tak stale trenują: przez dwa dni po dwa treningi dziennie, a trzeciego dnia dla relaksu tylko jeden. I od nowa. A dziś biegaliśmy z Danielem na Agrykoli. Cztery podbiegi w tempie między 4:45 (pierwszy) a 3:50 (ostatnia). A potem pokrążyliśmy po okolicy, po stadionie, nad kanałkiem. Pierwszy zakres, czysta przyjemność. Praca była przedtem i potem. Obóz będzie dopiero od przyszłego tygodnia. Półmaraton Warszawski za 15 dni.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.